V.4.

189 33 10
                                    

136. Michał.

Październik 2015 r.

Od kiedy skończyłem piętnaście lat i zorientowałem się, że jestem inny niż większość chłopców, bo zamiast córką gospodarza, zainteresowałem się jego synem, uważałem, że mam przerąbane. Szybko zauważyłem, że muszę się dobrze ukrywać ze swoją orientacją seksualną, bo inaczej będę miał kłopoty.
Z czasem nauczyłem się zachowywać, jak inni chłopcy i mężczyźni. W końcu poszedłem do wojska i wtopiłem się w środowisko. Nadal jednak uważałem, że po prostu nie urodziłem się, żeby być szczęśliwy.
Kiedy jednak Karol wyszedł ze szpitala i poprosił, żebym po niego przyszedł, byłem wniebowzięty.

Karol był po prostu idealny. Przystojny, inteligentny, świetny inżynier. Najlepszy oficer, z jakim miałem do czynienia. Uważałem jednak zawsze, że on jest po prostu dla mnie za dobry. I nigdy bym nie przypuszczał, że spotka mnie takie szczęście, jak on.
Karol jednak nie tylko był mi wdzięczny za uratowanie życia, co przecież było normalną sprawą. Jak mógłbym nie uratować kolegi kimkolwiek by był? On naprawdę mnie lubił.

Zaczęliśmy się spotykać. Oficjalnie na tenisa, na rower, na siłownię, na piwo. Nikt nie musiał wiedzieć, jaka jest nasza prawdziwa relacja. W pracy jednak i tak zaczęli psioczyć, bo kolega, który przyjaźni się z oficerem, nie jest mile widziany. Ja miałem jednak to w głębokim poważaniu, bo oto spełniło się moje marzenie. Karol chciał się ze mną spotykać.
Po jakimś czasie okazało się jednak, że coś go ciągle gryzło.

Listopad 2015 r.

– Michał, możesz mi coś wytłumaczyć? – spytał pewnego deszczowego listopadowego dnia, kiedy siedzieliśmy w moim mieszkaniu i graliśmy w szachy.

– Jasne, słucham cię, skarbie.

– Jak to się stało, że niby cały czas byłeś we mnie zakochany, a przez tydzień dymałeś się z tym amerykańskim sierżancikiem?

– Karol, musimy teraz o tym mówić? To jakaś strategia na rozproszenie przeciwnika? Przecież to już przeszłość. Ty miałeś kogoś wcześniej, ja też miałem prawo się spotykać z kim chciałem. Tak cię to boli?

– Jak cholera – przyznał.

– Co poradzisz na zazdrość? – westchnąłem, wzruszywszy ramionami.

– I jeszcze jest ta dziewczyna. Wkurza mnie.

– Kto?

– No ta Ewa.

– To moja jedyna przyjaciółka. Czego się jej czepiasz?

– To prawda, że nocowałeś u niej, a ona u ciebie?

– Tak. Co z tego? Mówię ci przecież, że się przyjaźnimy.

– Nie bzykałeś jej nigdy? – spytał. Tego mi już było za wiele. Zacząłem się śmiać do rozpuku.

– Co cię tak bawi, do cholery?

– Słyszałeś siebie? – śmiałem się dalej. – Spotykamy się od miesiąca. Oprócz wszystkich innych rzeczy, które robimy razem, uprawiamy seks. Wyglądam ci na kogoś, kto by chciał przelecieć swoją przyjaciółkę, kobietę?

– Niby nie...

– No to o co znowu chodzi?

– Jestem zazdrosny, Michaś. Nie spotykaj się z nią. Chcę cię mieć całego dla siebie... – Karol zrobił maślane oczka. Ale ja nie mogłem się na to zgodzić.

– Nic z tego. Kochany, posłuchaj sam siebie. To jest moja przyjaciółka, jest dla mnie jak siostra. Kiedy byłem całkiem sam, nikt nie zwracał na mnie uwagi, nie miałem się do kogo odezwać, a gdybym zginął, nikt by po mnie nie zapłakał, pojawiła się ona. Zaakceptowała mnie takiego, jakim jestem. Rozmawiała ze mną. Zrobiła mi ciastka na drogę... Wspierała mnie w mojej niemożliwej miłości do ciebie.

WSZYSTKIE DROGI PROWADZĄ DO CIEBIEOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz