IV.8.

175 33 7
                                    

120. Ewa.

Listopad 2015 r.

W piątek, kiedy wróciłam do domu po szkoleniu, Ingmar leżał na łóżku zwijał się z bólu.

– Co ci jest, kochanie?

– A co ma być? To ten drań, Adolf.

– Kto???

– No mój rak. Tak mu dałem na imię.

– No to rzeczywiście, imię w sam raz – westchnęłam. – Jak ci mogę pomóc?

– Plasterki – poprosił. 

Wiedziałam już, co robić. Nakleić mu na ramię plaster z pochodną morfiny i uważać, żeby nie dotykać go od spodu. Po kilku minutach atak bólu minął.

– Co to było, Ing?

– Gorszy dzień. Ten, kiedy nie sprzątam w domu – zaśmiał się, kiedy opioidy już działały.

– A często masz gorsze dni? – spytałam zaniepokojona.

– Niestety, coraz częściej.

– I co wtedy robisz?

– Leżę.

– I?

– A co można robić na lekach paliatywnych?

– Jak to na paliatywnych?! – spytałam wstrząśnięta. – A co z leczeniem?

– Ewuś, miałem ci powiedzieć dopiero w grudniu...

– O czym?

– Jeśli przyjedziesz następnym razem, prawdopodobnie nie będzie mnie już w domu.

– A gdzie będziesz?

– W hospicjum. Miejsce na mnie czeka.

– W umieralni???

– Nie mów tak.

– Miałeś się leczyć, do cholery! – krzyknęłam.

– Kochanie, posłuchaj... – i Ingmar wyjaśnił mi, jak rozpoczął leczenie, jak zaczął się czuć coraz gorzej, a poprawy nie było żadnej, tylko spał i wymiotował. – Chemia mi nie służyła, a Adolf jak był, tak był i nie zamierzał się wycofać. Podjąłem z lekarzem jedyną możliwą decyzję. Chciałem przeżyć ten czas, który mi pozostał, we względnej równowadze.

– Poddałeś się. Oszukałeś mnie... – płakałam.

– Nieprawda, Ewo, nie powiedziałem ci, że biorę chemię.

– Ale nie powiedziałeś mi też, że nie robisz nic, żeby się wyleczyć.

– Nie można już nic zrobić, zrozum! – Patrzył mi w oczy z desperacją. – Chcę przeżyć te ostatnie dni szczęśliwy i przytomny, kiedy tylko to możliwe.

Zastanowiłam się. Miał rację. Miał prawo podjąć taką decyzję. I rzeczywiście, nie okłamał mnie. To ja uznałam, że się leczy.

– Miałeś prawo podjąć taką decyzję i ja ją uszanuję – odpowiedziałam wtedy.

– Dziękuję.

– Co nie znaczy, że nie będę rozpaczać z tego powodu...

– Ewo, nie proszę cię o nic więcej, tylko mnie kochaj.

– Kocham cię przecież.

– I tyle mi wystarczy. Przyjedziesz do mnie jeszcze, do hospicjum, pożegnać się?

– Przyjadę w grudniu, najpewniej na święta, bo wtedy będę mogła wziąć urlop. Ale wytrzymaj i doczekaj do mojego przyjazdu – zażyczyłam sobie.

WSZYSTKIE DROGI PROWADZĄ DO CIEBIEOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz