Światło

741 41 78
                                    

                                 

                                                      POV: Willa

Siedziałem w swoim pokoju wgapiając się w ścianę, gdy nagle wparował do mnie Dylan. Z głośnym, donośnym trzaskiem otworzył drzwi, które odbiły się od framugi. Spojrzałem na niego pustym wzrokiem, który natychmiast zmienił się w zadziwiony, gdyż mój brat trzymał w dłoni łopatę.

-Dylan, co ty najlepszego wyrabiasz?- zapytałem nieprzytomnym, zaspanym głosem.

-Idziemy wykopać Hailie- oznajmił z grobową miną, nie przejmując się jak idiotycznie to brzmi- Rusz dupę, wszyscy czekają na ciebie w aucie

Na te słowa zerwałem się na równe nogi, blady jak ściana.

-Co?

-Hailie żyje- oznajmił, a kącik ust uniósł mu się wysoko.

W jego oku zabłyszczało coś na kształt dumy i szczęścia.

-Co? Ale... Jak?- zdezorientowany wybałuszyłem oczy- Żartujesz?

-Nie- odparł poważnie- Hailie żyje i właśnie dusi się w trumnie pod ziemią- powiedział, a błysk z oka znikł, zastępując się bólem- No rusz się!-warknął zniecierpliwiony.

-Ale... Co się... Co?- moje nogi odmówiły posłuszeństwa, a ja byłem wmurowany w ziemię.

-Hailie musi jechać do szpitala- Dylan spojrzał na mnie morderczym wzrokiem, podszedł do mnie i wręczył mi łopatę- Vince miał ogarnąć coś innego, ale najwyraźniej będziemy kopać ręcznie

Mówiąc to udał się w stronę garażu, a ja zaraz za nim.

Hailie żyje...

Nadal nie mogłem w to uwierzyć. Po policzkach popłynęła mi fala łez szczęścia, bólu i strachu w jednym.

Bo uświadomiłem sobie, że ją pogrzebaliśmy.

Boże...

                                                           ~~~~~~

                                                           Hailie

Robiło mi się ciemno przed oczami, ale na szczęście nie od braku powietrza. Ciemność pojawiała się zawsze, gdy brałam głęboki wdech. Unosząca się klatka piersiowa piekła i pulsowała niemiłosiernie co pół minuty. Było to tak bolesne, że postanowiłam rozłożyć te dwa wdechy na cztery, płytsze, na minutę. Było lepiej, ale i tak nie uśmierzyło mi cierpienia. Zamknęłam oczy czując taką duchotę, że zaczęła boleć mnie głowa. 

Wyobrażałam sobie że jestem w swoim łóżku, śpię i nie mam żadnych problemów gdy nagle....

... usłyszałam szmery i ciche trzaski.

Moje serce podskoczyło. Wciągnęłam gwałtownie powietrze, czując straszny ból. Syknęłam, ale nie poddałam się, a wręcz przeciwnie.

Zaczęłam działać.

Zacisnęłam dłonie w pięści i uderzałam nimi w ,,sufit,, trumny. Delikatnie popękała a wtedy poczułam skurcz w żołądku. Moje dłonie natychmiast opadły wzdłuż mojego drżącego ciała.

A co jeśli to wszystko się na mnie zawali?

Ze strachu aż nieświadomie pisnęłam.

Jednak głosy były coraz głośniejsze.

-HALO?!- krzyknęłam ale gardło mi się zacisnęło i nie byłam w stanie wydusić nic więcej.

                                                     POV: Dylana

W jednej chwili wsiadałem do auta, a w drugiej stałem na cmentarzu z łopatą w ręku. Nie mieliśmy ich za dużo, dlatego zmienialiśmy się w kopaniu.  Najlepiej wychodziło mnie i Tony'emu, ze względu na determinację do zobaczenia siostry.

Will był tak roztrzęsiony że za bardzo się nie przydał, tak jak Shane. 

Więc większość roboty wykonałem ja, Tony i Vince.

Tak, Pan Vincent Elegancik zdecydował się brudzić w ziemi.

Jezu, jaki to był komiczny obrazek, gdy mój najstarszy brat wywijał łopatą, kopiąc na cmentarzu, przy okazji będąc ubranym w garnitur.

Nie skomentowałem tego.

Gdy byliśmy w ponad połowie, usłyszeliśmy ciche stuknięcia. Zastygłem i zerknąłem na Tony'ego, który najwyraźniej nic nie słyszał bo kopał dalej.

Zignorowałem to więc i wziąłem się za kopanie.

                                                     ~~~~~~

W trakcie brudzenia się w ziemi dostaliśmy miliard propozycji że Will i Shane (którzy bardzo chcieli pomóc) też chcą kopać. My jednak nie dopuszczaliśmy ich do tego ze względu na ich stan i czas.

Mieliśmy rację, bo bez niczyjej pomocy we trójkę ogarnęliśmy ten dół szybciej, niżbym się spodziewał.

                                                     POV: Hailie

Gdy myślałam, że będzie dobrze, zaczęło być źle. Powietrze, którego tak długo mi brakowało zacisnęło się wokół mojej klatki piersiowej. Nie chciało ani wyjść, ani wejść do moich płuc. Otworzyłam szeroko oczy. 

Słyszała stłumione odgłosy, które wydawały się być strasznie daleko, mimo że tak na prawdę były bliżej niż się spodziewałam. Gdy już powoli widziałam ciemność przed oczami i ogarnęła mnie panika, nagle do trumny wdarło się światło. 

Mnóstwo światła

Oślepiło mnie słońce, na którego widok aż podskoczyłam. Nie przejmując się niczym, ani bólem, ani braćmi wgapiającymi się we mnie przerażonymi oczami, z prędkością światła wyskoczyłam z tej cholernej trumny, upadając na kolana. Padłam na nogi zdzierając na nich skórę aż do krwi. Kolana pulsowały boleśnie, jednak ja skupiłam się na oddychaniu. Z głową zwieszoną w dół wzięłam głęboki, głośny oddech, jakbym się dusiła. A potem kolejne oddechy. Mimo przeszywającego bólu cieszyłam się świeżym powietrzem napływającym do moich płuc. Chłonęłam to przyjemne uczucie, którego nikt na co dzień nie docenia, a powinien. Łapczywie łapałam kolejne i kolejne, szybkie wdechy. Oddycham. Wyszłam.

Żyję.

~Rodzina Monet ~ Mafia Monetów~Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz