*Piotrek*
- Siema, stary - rzucił Tomek na mój widok. - Jak leci?
- W porządku - odparłem, zbijając z nim piątkę. - Wpadłem obejrzeć maszynę.
- Ale... Na pewno?
- O co ci chodzi? Czemu wszyscy uważają, że nie powinienem widzieć mojego motocykla? Do cholery, myślicie, że nie wiem, jak poważny miałem wypadek? Myślicie, że co? Że wystraszę się rozpieprzonego sprzętu? Za kogo wy mnie macie? - rzucałem pytaniami ze zdenerwowaniem.
- Okej, jak uważasz, wyluzuj. Jest w garażu.
Podążając za bratem, zastanawiałem się, czego się spodziewać. To, co zobaczyłem, przeszło moje najśmielsze wyobrażenia. Podejrzewałem, że nie będzie to wyglądać dobrze, ale... Szok, po prostu szok. Nie dawałem po sobie poznać zdziwienia tym widokiem, bo w końcu każdy sugerował, bym jeszcze poczekał. Nie uważam, bym źle zrobił, przyjeżdżając tu, ale rzeczywiście kiedy pomyślę o tym, że to wszystko stało się podczas mojego wypadku... To wygląda, jakby ta ciężarówka po nim przejechała, a nie potrąciła!
- I? - wyrwał mnie z zamyślenia Tomek.
- A co ci mam powiedzieć? Nieciekawie - westchnąłem. - Dobra, nie ma co płakać, spadam do pracy. Nie wypada się spóźnić pierwszego dnia po prawie półtora miesięcznej przerwie.
Wchodząc do bazy poczułem znajome podekscytowanie. Tęskniłem na tym miejscem. Nagle jak spod ziemi wyrósł przede mną Góra.
- Witamy pana, panie Strzelecki - zaczyna, a zza niego wyłania się większość zespołu. - Cieszę się, że wrócił pan do zdrowia.
- Naprawdę? - pytam, a zza doktora rozlegają się ciche śmiechy.
- Bardzo śmieszne. Ale o powrocie do motocykla to niech pan lepiej zapomni!
- Miło mi, że tak się pan o mnie troszczy. - Próbowałem opanować cisnący się na usta uśmiech.
- Panie Strzelecki, niech się pan opanuje, dobrze? Gdyby nie to, że dopiero pan wrócił... - zakończył, zmierzając do swojego gabinetu.
- Doktorze! - zawołałem, a on się odwrócił. - Dziękuję - powiedziałem, na co on machnął ręką i zamknął drzwi gabinetu.
- No, Piotrek, witamy z powrotem - usłyszałem Banacha.
- Też tęskniłem, doktorze. Nurtuje mnie tylko jedno pytanie. Jak byłem w śpiączce... Nie dał mi pan odpocząć od słynnego "ruchy, ruchy", nie?
- Nie darowałbyś mi tego.
- Dobrze cię widzieć w dobrej formie. Wszyscy się martwili - mówili jedno przez drugie, to Basia, to Adam, to jeszcze ktoś inny.
- Wiem... Dziękuję wam, ogromnie. Nawet nie wiecie, jak wiele to dla mnie znaczy.
- Dobra, koniec, bo się rozkleisz! - krzyknął zza drzwi Artur, na co wszyscy się roześmiali. - A wy co się cieszycie? Do roboty!
- Cholernie mi Pana brakowało, wie pan?! - wykrzyczałem ze śmiechem.
- Nie podlizuj się - odparł cicho.
- 21S - usłyszałem i poczułem znajomy dreszcz. Pierwsze wezwanie od tak długiego czasu.
Chwilę później siedziałem już za kierownicą wozu, który był moją czwartą miłością, zaraz po Martynie, moim aucie i motocyklu. No, to w sumie teraz już trzecią. Motocykl wypada z obiegu.
- Jak tam, Piotr? W porządku? - spytał Wiktor, wsiadając do karetki.
- Dawno nie czułem się tak dobrze. No, chyba że z moją narzeczoną...
- Nie wnikam. - Podniósł ręce w geście poddania.
- Wie pan, ja nie mogę żyć bez tej roboty. To jest tak niesamowite uczucie, kiedy siedzę tu z panem, prowadząc naszą karocę i jadąc do wezwania. - Westchnąłem. - Cudownie.
- Dobra, nie rozmarzaj się, do pacjenta jedziemy! - uciszył mnie, jednak kątem oka dostrzegłem, że kąciki jego ust lekko się podniosły.
Chwilę później byliśmy na miejscu. Wypadek. Samochód wjechał w motocyklistę. Cholera, lepiej być nie mogło. Podbiegliśmy do poszkodowanego i natychmiast rozpoczęliśmy akcję ratunkową. Wiktor spojrzał na niego i rzucił cicho:
- Nie żyje.
- Mnie jakoś pan tak łatwo nie odpuścił! Na pewno da się coś zrobić! - zaprotestowałem, prowadząc masaż serca.
- Piotr... Byłeś w cholernie złym stanie, ale on jechał bez kasku i uderzył głową w asfalt z ogromną siłą, rozumiesz? Nie da się nic zrobić! Posłuchaj... Ja rozumiem solidarność motocyklistów, ale jego nie odratujemy... Nie tym razem.
- Niech to szlag, świetny pierwszy wyjazd... - rzuciłem cicho i wkurzony wróciłem do karetki. Pieprzę takie akcje.
- Piotr? - usłyszałem po kilku minutach, a do środka karetki wsiadł Banach. - Domyślam się, że taki pierwszy dzień po powrocie nie jest wymarzony... - Westchnął. - Nie wiem, co ci powiedzieć. Wiem, że to motocyklista, więc tym bardziej cię to zabolało, ale...
- Odkąd się wybudziłem, zdawałem sobie sprawę z tego, że wiele razy mogłem umrzeć, naprawdę. Ale kiedy tu przyjechaliśmy i go zobaczyłem... Życie potrafi być bardzo dziwne, prawda? - Roześmiałem się gorzko. - Czemu pan nie odpuścił? Moje serce nie biło prawie pół godziny.
- Właśnie, prawie. A ja wiedziałem, że walczysz. Że wrócisz. Za dobrze cię znam. Gdyby trzeba było, reanimowałbym cię nawet godzinę, bo kto inny mógłby odwalić coś takiego, jeśli nie ty? Zawsze byłeś przekorny i robiłeś wszystko wbrew wszystkim. Choć w tym jednym mi uległeś. Dzięki.
Zastanowiłem się chwilę.
- To ja dziękuję. Zawdzięczam panu życie.
- Nie mnie. Swojemu cholernie upartemu "ja".
CZYTASZ
Martyna i Piotrek ~ Zaufaj, pokochaj, bądź
Fanfiction*Największa drama w książce zaczyna się w rozdziale 67; jeśli wpadłeś tu, ale nie jesteś pewien, czy chce Ci się czytać 145 części - polecam właśnie te rozdziały!* Ps. #1 W NA SYGNALE - DZIĘKUJĘ! Martyna i Piotrek. Historia tak dobrze nam znana. M...