105. "Odwal się, co? Naprawdę nie mam ochoty na takie gierki."

736 52 29
                                    

*Martyna*

- A co ma być? To nie może długo potrwać. Wszystko się wyjaśni, zobaczysz. A czego chciał ten dupek?

- Nic takiego. Układy nie do spełnienia. Zawieziesz mnie do domu?

- Jasne. Jeśli chcesz, mogę zgarnąć Basię po drodze i zostaniemy z tobą, pomóc ci przy Kubusiu.

- Nie chcę robić wam kłopotu...

- Cieszę się, że się zgodziłaś. - Uśmiechnął się szeroko, na co ja też odpowiedziałam uśmiechem. Dobrze mieć przyjaciół.

*Piotrek*

Wszedłem do celi, którą dzieliłem z jakimś recydywistą. Nie wierzę, że traktują mnie jak ich, jak rasowego bandziora. Moje łóżko stało pod oknem, więc, by się do niego dostać, musiałem przejść obok tego mięśniaka. Gdy go minąłem, wstał i podszedł do mnie.

- Mówi się przepraszam. Mamusia nie nauczyła?

Zacisnąłem zęby. Obiecałem sobie i po części Wiktorowi, że nie wdam się w bójkę. Nie będę go prowokował, ale nie pozwolę sobą pomiatać.

- Nawet cię nie dotknąłem - wycedziłem. Był ode mnie o głowę wyższy. Czułem, jak to się skończy.

- Nie pogrywaj sobie ze mną, dobra?

- Spoko, nic do ciebie nie mam, gościu, okej?

- Pieprzenie.

- Odwal się, co? - wyrwało mi się. - Naprawdę nie mam ochoty na takie gierki.

- Coś ty powiedział?! - Złapał mnie za koszulkę i przywalił mi pięścią w twarz, aż mnie zamroczyło, po czym kopnął mnie w brzuch i wylądowałem na ziemi. A potem poczułem jego kopniaka drugi raz. - To, abyś pamiętał, kto tu rządzi.

Zarechotał ze śmiechu, a ja nie odpowiedziałem. Chyba żadne słowa nie byłyby dobre. Zwinięty leżałem na ziemi, jedną ręką trzymając się za brzuch, a drugą ocierając twarz z krwi z mojego rozbitego nosa. Oprócz tego czułem, jak puchnie mi pod okiem. Świetnie, po prostu idealnie. Złapałem się za tył głowy i okazało się, że musiałem w coś przywalić przy upadku, bo tam też miałem krew. Ewidentnie człowiek wie, jak przywalić. Jak mam się pokazać Martynie w takim stanie? A Kubie? Wiem, że nie zrobiłem nic złego, ale wyglądam jak wyglądam. Wiktor mnie ostrzegał, ale to chyba było nie do przeskoczenia. Wtedy wszedł strażnik.

- Co tu się, do jasne cholery, dzieje?!

- Nic takiego - wybąkałem, nie chcąc ponownie narażać się "współlokatorowi".

- Właśnie widzę. Idziesz ze mną - zwrócił się do mnie. Wychodząc, spojrzałem na mojego oprawcę, który zmierzył mnie wzrokiem i dobrze znanym gestem pokazał, że jeśli wypaplam cokolwiek, będę miał kłopoty.

- Naprawdę nic się nie stało - powiedziałem cicho, choć brzuch bolał mnie coraz bardziej.

- Dobra, dobra, nie pieprz. Masz rozwalony łeb, nos i, jak tak na ciebie patrzę, w brzuch pewnie też ci przywalił.

- Musi jechać na szycie i tomografię - skwitował więzienny lekarz. - Na waszym miejscu zadzwoniłbym po karetkę, nigdy nie wiadomo, czy po drodze coś się nie stanie, albo... No wiesz.

Roześmiałem się gorzko, podczas gdy wzywali karetkę.

- Czy nie zwieję? - spytałem. - Boże, wy naprawdę macie mnie za jakiegoś kryminalistę. Ile razy mam powtarzać, że nie zrobiłem temu człowiekowi nawet siniaka?!

- Spokój! - zareagował strażnik. - Naprawdę gówno nas to obchodzi, nam nie musisz się tłumaczyć. Traktujemy cię jak każdego.

- To nic tylko współczuć tym więźniom... - szepnąłem.

- Stary, grabisz sobie. Jeśli chcesz przetrwać w spokoju, to lepiej nie podskakuj. Tamtemu co zrobiłeś?

- Nic, do cholery.

- W sumie w to akurat mogę ci uwierzyć. Ten typ tak ma. Nie jesteś pierwszy. O, karetka już jest.

- Dzień dobry, Wiktor Banach, pogotowie ratunkowe - rzucił na powitanie tradycyjną formułkę doktor, a ja uśmiechnąłem się pod nosem. No tak, nie wiedział, do kogo jedzie.

- Też się cieszę, że pana widzę - odparłem rozbawiony, mimo złego samopoczucia.

Wiktor spojrzał na mnie i zdziwiony otworzył usta, co doprowadziło mnie do jeszcze większego uśmiechu.

- Piotr - rzucił skonsternowany, po czym wrócił na ziemię. - Co się stało?

- Znacie się? - zapytał lekarz więzienny.

- No - potwierdził Banach. - Piotr to naprawdę niezły ratownik.

- Wszędzie jakieś układy. - Strażnik machnął reką. - Zabierzcie go na szycie, tomograf, czy co tam trzeba - rzucił i zabrał się za jakieś papiery.

- Dasz radę dojść sam?

- Doktorze, proszę... Naprawdę nic mi nie jest. Nie róbcie ze mnie ofiary - jęknąłem, na co Banach uśmiechnął się pod nosem.

- Dobra, dobra, my to sobie pogadamy.

Martyna i Piotrek ~ Zaufaj, pokochaj, bądźOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz