139. "Mam nadzieję, że tym razem wszystko pójdzie zgodnie z planem"

555 33 16
                                    

*Martyna*

Mimo że był już październik, słońce nadal nas nie opuszczało. Ostatnie tygodnie były istną sielanką, nic nie mąciło naszego szczęścia. Nie wybiegałam myślami w przeszłość, cieszyłam się chwilą i tym, jak wspaniałą rodzinę tworzymy.

- Jak się czują moje dziewczyny? - Piotrek wpadł do mieszkania jak burza, aż podskoczyłam w miejscu.

Ach, no tak, zapomniałam wspomnieć. Tydzień temu byliśmy na USG i lekarz potwierdził, że urodzi nam się córeczka. Od tego czasu Piotrek ma jeszcze większego bzika niż wcześniej.

- Perfekcyjnie - odpowiedziałam. - Obiad masz na kuchni, podgrzej sobie. A, i mógłbyś zrobić Kubusiowi jakiś deser, kupiłam dziś nowe słoiczki.

Brunet zdjął kurtkę i buty, po czym podszedł do mnie i pocałował mnie w usta. To niesamowite, że tak rutynowa, często powtarzana czynność nadal sprawia, że po moim ciele przebiega dreszcz.

- Mówiłem ci dziś, że cię kocham? - zapytał szeptem, tylko na chwilę odrywając swoje wargi od moich.

- Nie przypominam sobie - odpowiedziałam szybko, by ponownie połączyć nasze usta.

- A wiesz dlaczego? Bo spałaś, kiedy wychodziłem, leniuszku. Mogłabyś czasem pożegnać męża, który wychodzi do pracy.

- Czy ty musisz zawsze wszystko zepsuć? - prychnęłam, na co usłyszałam jego stłumiony śmiech. Tak, to zdecydowanie nasze życie.

Kilka miesięcy później

*Piotrek*

- To kiedy macie termin? - zapytał Wiktor, kiedy wracaliśmy z wezwania do bólu głowy. Ot, takiego zwykłego, bez żadnego podłoża neurologicznego. Czasem kiedy widzę takich ludzi mam ochotę mocno przywalić swoją głową w kierownicę.

- Za dwa tygodnie, mała nie spieszy się jak jej brat.

- Żebyś nie wykrakał.

- Mam nadzieję, że tym razem wszystko pójdzie zgodnie z planem - westchnąłem.

- Ale wszystko jest w porządku, nie?

- Tak, tydzień temu było okej, jutro mamy następną wizytę.

- Nie panikuj, Piotr, wszystko będzie dobrze.

- Ta, nasza rodzina chyba wyczerpała już limit pecha.

- No, trochę was życie poturbowało.

- Nawet pan nie wie, jak bardzo - dodałem cicho, bo, jakby nie było, nie o wszystkim wiedział. Często zostawialiśmy dla siebie nasze problemy i sami się z nimi zmierzaliśmy. Jak do tej pory zaryzykowałbym stwierdzenie, że całkiem nieźle nam szło.

Zajechaliśmy pod bazę, a nasz dyżur dobiegał końca. Wyskoczyłem z karetki i zachwiałem się na śliskiej drodze. Był początek lutego, a ściślej mówiąc, cholernie mroźny początek lutego. Temperatura wskazywała minus dziewięć.

- Strzelecki, wracaj do wozu, wezwanie!

Nawet nie protestowałem, takie sytuacje zdarzały się przynajmniej co trzy dyżury. Zresztą, do końca naszego pozostało jeszcze pół godziny. Zawsze mogło to być pięć minut, wtedy mógłbym narzekać.

- Co tym razem? - spytałem.

- Wypadek więźniarki. Jechali do innego zakładu, bo w tamtym mieli pożar czy coś. Może być... - odchrzaknął - ostro.

- Co konkretnie ma pan na myśli?

- Podobno to ci z najbardziej zaostrzonych warunków. Wiesz, zabójcy, wielokrotni gwałciciele, pedofile.

Na miejsce zajechaliśmy po kilkunastu minutach. Były tam już dwa zespoły, które ogarniały kierowcę i trzech więźniów. Jak dowiedziałem się od stojącego w pobliżu policjanta, nam przypadł jakiś ostatni. Złapałem torbę ze sprzętem i poszedłem w stronę kolesia, którego pilnowało kolejnych dwóch gliniarzy.

- To chyba jakiś żart - usłyszałem i w momencie zastygłem. Nie potrafiłem się poruszyć ani skierować wzroku w stronę dochodzącego głosu. W jednej chwili wszystko wróciło. Czułem narastający ból gdzieś w środku, a obraz przed oczami ukazywał mi wbrew mej woli wydarzenia sprzed prawie trzech lat.

- Piotr, do cholery! - usłyszałem, aż podskoczyłem. Tym razem głos należał do Banacha. - Co jest? Pytałem, gdzie jest pacjent.

- Siedzi... tam - odpowiedziałem, lecz nie poznałem własnego głosu. Brzmiał, jakby nie należał do mnie.

- Więc dlaczego do niego nie idziesz? Co z tobą?

- Idę, idę - odparłem cicho, lecz nogi nadal odmawiały mi posłuszeństwa. W końcu znalazłem w sobie jakieś niespodziewane pokłady siły, by ruszyć do przodu. Prosto w stronę mordercy, który odebrał życie młodej, wspaniałej dziewczynie.

Prosto w stronę największego ścierwa, jakie znałem.

Prosto do mojego ojca.

Martyna i Piotrek ~ Zaufaj, pokochaj, bądźOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz