96. "Nie mamy wyjścia, jedziemy do szpitala"

889 51 66
                                    

*Piotrek*

Do domu wróciłem spokojny, Martyna zapytała tylko, czy wszystko w porządku, a po otrzymaniu twierdzącej odpowiedzi wyciągnęła mnie na zakupy. Wróciliśmy pod wieczór, więc składanie wszelkiego rodzaju szafek, półek, łóżeczka, przewijaka, czy jeszcze innych rzeczy, których nazw nie spamiętam, odłożyliśmy na następny dzień. Na szczęście parę tygodni wcześniej pomalowaliśmy pokój. Jest biały, tak, jak zażyczyła sobie Martyna.

*Martyna*

Kilka dni później pokój był już gotowy. Co prawda termin mam za osiem tygodni, ale lubię mieć wszystko wcześniej oraz pod kontrolą.

- Dobra, skarbie, mega się spieszę, będę wieczorem, pa - rzucił na odchodne Piotrek, po czym pocałował mnie i zaczął wkładać buty.

- Tak wcześnie masz dyżur?

- Nie, ale wiszę kumplowi przysługę i dziś przyszedł czas, kiedy muszę ją spłacić.

- To znaczy?

- Muszę zawieźć go w pewne miejsce, jakaś godzina drogi w jedną stronę, naprawdę się spieszę, kocham was.

- My ciebie też - odparłam z uśmiechem. - Daj znać, jak wrócisz.

- Jasne.

Z nudów wyjęłam stare albumy i zaczęłam je przeglądać. Ostatnio założyłam tez nowy, w którym znajdują się zdjęcia od momentu mojego zatrudnienia w stacji. Pierwsze to cały zespół, a następne przedstawiają głównie mnie i Piotrka. Co drugie nasze zdjęcie było tak głupie, że nie mogłam powstrzymać śmiechu. Kiedy byłam mała, marzyłam o facecie, przy którym będę mogła przede wszystkim być sobą. Dostałam jeszcze więcej niż chciałam. Po przejrzeniu wszystkiego wstałam, by iść po szklankę wody, bo zaschło mi w gardle. Kiedy stałam przy barku, wyjrzałam za okno i oniemiałam. Zdawało mi się, że widzę Rafała. Nagle upuściłam szklankę, która z trzaskiem rozbiła się na drobne kawałeczki. Kiedy schyliłam się, żeby pozamiatać, poczułam kłujący ból. Syknęłam, ale wzięłam głęboki wdech i wstałam, by iść się położyć. Czasami miałam takie bóle, ale to podobno nic takiego. Zawsze siadałam i przechodziło. Zrobiłam krok w stronę kanapy, ale w momencie się zatrzymałam.

- O nie... - jeknęłam, spuszczając głowę. - Boże, nie...

Wody. Odeszły mi wody. Boże... Nie, nie, to niemożliwe. Nie miałam jednak czasu na przemyślenia, bo znów poczułam ból. Telefon, gdzie jest ten cholerny telefon?! Sypialnia, tam oglądałam zdjęcia. Powoli, krok po kroku udało mi się tam dotrzeć. Wzięłam telefon do ręki i wybrałam numer Piotrka.

- Odbierz, Boże, proszę... - wyszeptałam przez zaciśnięte zęby. Niestety, brak odpowiedzi.

Jedyne co mi pozostało, to zadzwonienie po karetkę.

- Stacja ratownictwa medycznego, w czym mogę pomóc?

- Sosnowa 5/20 - wyszeptałam resztkami sił, bo dostałam tak silnego skurczu, że miałam problem z mówieniem. - Rodzę, ale... To za wcześnie... - Ruszyłam w stronę kanapy i będąc zaledwie metr od niej, z bólu osunęłam się na podłogę. Niefortunnie, telefon wyślizgnął mi się z dłoni i wylądował kawałek dalej. - Cholera... - Wyciągnęłam rękę, ale nie mogłam dosięgnąć.

- Halo? Proszę pani? - Dyspozytor próbował nawiązać ze mną kontakt, ale po chwili usłyszałam, jak mówi do jakiegoś kolegi, że stracił ze mną kontakt. - Wysyłam zespół, proszę czekać - powiedział jeszcze, a ja ponowiłam próbę zdobycia smartfona. Ból na chwilę odpuścił, więc odbyło się to znacznie sprawniej. Natychmiast wybrałam numer Piotrka. Znów sekretarka.

- Będę próbować do skutku, aż wreszcie się uda... - rzuciłam sama do siebie i ponowiłam połączenie. Zrezygnowałam dopiero, gdy usłyszałam za drzwiami głos Wiktora:

- Martyna! Cholera, chyba musimy wyważyć.

- Nie chcę ostudzać pana zapału, ale to jest nowy blok. I nowe drzwi. Nie jesteśmy w filmie - prychnęła Lidka.

- Po co ta gadka, przecież mam klucz! - przerwał im Adam, po czym usłyszałam zgrzyt w zamku. Weszli. - Martyna? O cholera...

Podbiegli do mnie, pomogli mi wstać i posadzili na kanapie, po czym przeszli do rutynowych czynności. Po chwili przypomniało mi się, że nadal nie dodzwoniłam się do męża.

- Piotrek... Zadzwońcie do niego!

- Spokojnie, zadzwonimy - odparła Lidka.

- Ale on gdzieś pojechał i nie odbiera!

- Martyna, spokojnie - uciął Wiktor. - Zabieramy cię do szpitala.

- Ale to za wcześnie!

- Teraz to jest już za późno na takie uwagi. - Uśmiechnął się.

W tym momencie zaczęłam panikować. Bardzo panikować.

- Ale... Jeszcze dwa miesiące... A hipotrofia?!

Wiktor pobladł.

- Wasze dziecko ma hipotrofię?

Przytaknęłam, zaciskając zęby.

- Ja czytałam, że to niebezpieczne, że dziecko może umrzeć! Tym bardziej, jeśli urodzi się tak wcześnie... Boże... T-to co teraz?

- Martyna, nie mamy wyjścia, jedziemy.

- Doktorze... - zaczęła Lidka. - Mamy problem. Niech pan spojrzy.

- Hmm, to jednak nie jedziemy - stwierdził po chwili.

- Bo? - Byłam coraz bardziej zdenerwowana.

- Bo rodzimy tutaj.

_____________

Elo, elo! Co tam u was?

Jak myślicie, Piotrek zdąży przyjechać? A może ten wyjazd to jakaś ściema? Albo macie jeszcze jakieś inne teorie? Piszcie, chętnie poczytam :>

Buźka <3

Martyna i Piotrek ~ Zaufaj, pokochaj, bądźOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz