125. "Gdyby coś jej się stało, nigdy bym sobie nie wybaczył"

669 41 31
                                    

*Piotrek*

Dni mijały, a ja, jak rozdarta brzoza, starałem się jak najwięcej czasu spędzać z rodziną i jednocześnie zarabiać na nich godne pieniądze. Dwoje dzieci to już na pewno nie przelewki i coraz częściej myślałem nad podjęciem drugiej pracy, choć nie mówiłem o tym Martynie, która zaczęła zrzędzić, że tęskni za pracą. Jeszcze nie skończył się jej macierzyński, a zaszła w kolejną ciążę, co oznacza, że prędko do pracy nie wróci. Kiedy ponownie poruszyła ten temat, odparłem krótko, że po moim trupie. Gdyby coś jej się stało, nigdy bym sobie nie wybaczył. Wiem, że jest rozsądna i marudzi bardziej dla zasady niż konkretnej potrzeby i chęci, więc nie wdawaliśmy się w długie dyskusje.

- Lecę, pa - rzuciłem, chwytając kurtkę i w biegu wychodząc z mieszkania.

- Piotrek! - zawołała mnie brunetka.

- Tak?

- Uważaj na siebie.

Powtarzała to codziennie, jak zaklęcie. Jak gdyby miało mnie to uchronić przed zdarzeniami losowymi, tak częstymi w naszym zawodzie. W pełni rozumiałem jej obawy, szczególnie po tym co przeszła podczas ostatniej ciąży, ale nie miałem wpływu na to, co zastanę przy wezwaniu. Mogłem na siebie uważać, ale nigdy nie było gwarancji.

I tym razem uśmiechnąłem się delikatnie i odparłem:

- Jak zawsze, skarbie. Jak zawsze.

Martyna spoważniała i spojrzała na mnie nieobecnym wzrokiem. Mógłbym się założyć, że wróciła wspomnieniami do wypadku.

- Nie jak zawsze, Piotrek. Bardziej - odpowiedziała z naciskiem.

Czasem miałem wrażenie, że po moim wypadku coś utraciła. Że jakaś jej cząstka już zawsze będzie się bać. Nie wiem, jak da radę dźwigać taki ciężar.

Przytaknąłem jedynie, bo i co miałem powiedzieć? Pocałowałem ją w czoło i zamknąłem za sobą drzwi. Już i tak byłem spóźniony.

*Martyna*

Dziś wieczorem miałam umówioną pierwszą wizytę u ginekologa. Piotrek obiecał, że zdąży, ale znając naszą pracę może być różnie. Oby tylko wszystko było w porządku, to jest najważniejsze.

Całe przedpołudnie spędziłam z synkiem, który zaczynał gaworzyć i, kiedy się rozkręcił, potrafił to robić naprawdę długo. Dodatkowo żywo gestykulował, co jedynie dodawało mu uroku. Miał ciemne, pokręcone włoski - po Piotrku i czekoladowe oczy. Był przeuroczy i nie była to tylko subiektywna opinia matki. Każdy to powtarzał. Serio.

- Martynka, jesteś tam! Otwórz! - usłyszałam zza drzwi i natychmiast poszłam je otworzyć. - No czemu nie otwierasz? Stoję tu i stoję!

- Hej, mamo. Nie słyszałam, dzwoniłaś?

Mama jedynie westchnęła, po czym weszła do środka. Owszem, czasami zdarzało mi się odpłynąć, ale żeby nie słyszeć dzwonka do drzwi? Naprawdę jestem dziwna.

- Napijesz się czegoś? - spytałam.

- Nie, dziecko, przywiozłam wam świeże warzywa z działki. Zrobisz sobie jakąś dobrą zupkę albo coś w tym stylu. Musisz teraz o siebie dbać. Nie żadne chemiczne przetwory ze sklepu.

Odkąd mama dowiedziała się, że drugi raz zostanie babcią, wzięła sobie za cel zadbanie o mnie najlepiej, jak tylko umie. Tak więc przynajmniej dwa razy w tygodniu mogłam spodziewać się jej wizyty. Jej oraz pełnego ekwipunku.

- A co tam u mojego ukochanego wnuka?

- Idź i sama zobacz - odpowiedziałam z uśmiechem, a moja mama zniknęła za ścianą. Włączyłam radio i zaczęłam robić herbatę, kiedy usłyszałam komunikat płynący z odbiornika:

- Zablokowany pas ruchu na trasie A1 w centrum Warszawy. Nastąpiło tam zderzenie dwóch samochodów ciężarowych i jednej karetki. Ruch w tym miejscu odbywa się wahadłowo. Trzy osoby zostały ranne. Kierowcy jednej z ciężarówek oraz karetki w ciężkim stanie zostali przewiezieni do szpitala. Kolejna informacja dotyczy koncertu, który już jutro...

Nie. To na pewno nie on. Przecież to może być każda inna karetka. Każda... Dlaczego znów myślę, że to on?!

- Odbierz, proszę, odbierz... - powtarzałam, ale w słuchawce wciąż słyszałam tylko drażniące pikanie.

Do cholery, nie wytrzymam, muszę tam iść!

- Mamo... - zaczęłam, starając się opanować drżenie głosu. - Zostaniesz z Kubusiem? Mam dzisiaj USG.

- Jasne, skarbie, powodzenia - odkrzyknęła z pokoju, a ja złapałam torebkę i wsunęłam na nogi pierwsze z brzegu buty, po czym w pośpiechu opuściłam mieszkanie, wdzięczna, że mama byla zbyt zaabsorbowana Kubą, by wyjść z pokoju. Wtedy na pewno zobaczyłaby, że coś jest nie tak.

Drogę mogłam pokonać albo na piechotę, albo autobusem. Według rozkładu miał przyjechać za dziesięć minut. Wiedziałam, że nie powinnam się przemęczać, bo nie byłam jeszcze u lekarza i nie miałam pojęcia, czy nie będzie przeciwwskazań, ale perspektywa stania bezczynnie dziesięciu minut nie była kusząca. Postanowiłam, że pójdę, ale nie będę biec. Po prostu... pójdę szybko. Przynajmniej chwilę.

Do bazy wpadłam jak burza. Nikt tu nie wiedział jeszcze, że jestem w ciąży, więc nie musiałabym w razie czego wysłuchiwać tekstów w stylu "nie możesz się denerwować". W środku siedział Banach, żywo rozmawiając o czymś z Arkiem.

- Gdzie on jest? - wydyszałam. - Gdzie jest Piotrek?

____________

Dam, dam, daaaam... :o

No i co, misie, Piotrek czy nie Piotrek? XD

Martyna i Piotrek ~ Zaufaj, pokochaj, bądźOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz