137. "Strzelecki, co ty bredzisz, to dziecko jest fajne."

636 39 14
                                    

*Martyna*

- Znowu miałem rację - mruknął Piotrek, wystukując palcami jakiś rytm na kierownicy. - To zaczyna się robić nudne.

- O czym ty mówisz? - spytałam z uśmiechem na ustach, który nie opuszczał mnie odkąd tylko wsiedliśmy do samochodu.

Zaszczycił mnie zalotnym spojrzeniem przez jakieś dwie sekundy, po czym znów skupił się na drodze.

- Mówiłem, że wszystko będzie dobrze? Mówiłem.

- Jesteś głupi - prychnęłam i odwróciłam głowę w stronę szyby, żeby nie mógł dostrzec ciągłego uśmiechu na mojej twarzy.

- Nie no, właśnie mądry, przecież miałem rację.

- Dobra, przestań! - przerwałam, siląc się na groźny ton, jednak spojrzał na mnie takim wzrokiem, że ponownie wybuchnęłam śmiechem.

- Okej, jesteśmy - rzucił po chwili, zatrzymując się przy... no właśnie, gdzie my byliśmy?

- Co: jesteśmy? Gdzie? I co tu robimy?

- Skoro już znaleźliśmy opiekunkę, to chyba mogę zabrać żonę na obiad?

- Piotrek - jęknęłem. - Czy ty widzisz jak ja wyglądam?

Zlustrował mnie głodnym wzrokiem, po czym skomentował:

- Najwspanialej na świecie, skarbie. - Cmoknął mnie w policzek. - Idziemy?

Zrobiłam nadąsaną minę, żeby trochę się z nim podroczyć, na co on nachylił się do mojego brzucha i wyszeptał:

- Powiedz mamie, że jesteś głodna.

- Skąd wiesz, że to dziewczynka? - zainteresowałam się.

- Po prostu wiem i już. - Wzruszył ramionami. - Nie zapominaj, że zawsze mam rację.

- Chyba śnisz - odburknęłam, odpinając pas. - Chodźmy, naprawdę jestem głodna.

- Ha, dzięki, mała! - zakrzyknął, ponownie spoglądając na moją talię.

***

- Było cudownie, dziękuję. - Pocałowałam Piotrka namiętnie, kiedy wyszliśmy już z restauracji. Oczywiście było mu mało.

- Co tak krótko? - mruknął niezadowolony, kiedy oderwałam swoje usta od jego.

- Bo jesteśmy w miejscu publicznym, kochanie - odpowiedziałam, po czym pociągnęłam go w stronę samochodu.

- Chyba powinniśmy się pospieszyć, bo aż tak nie ufam Górze.

- A ile już z nim jest? - spytałam, a mężczyzna spojrzał na zegarek.

- Cóż... Będą z trzy, cztery godziny.

- Żartujesz? Cholera, jedź szybciej, bo nas powiesi.

- Bezpieczeństwo przede wszystkim. Pięćdziesiąt w terenie zabudowanym, piratko drogowa.

- Ja? Błagam, mam ci przypomnieć jak szalałeś na motorze?

- Motocyklu, kotek - poprawił. - Poza tym wiesz, że już nie będę.

- Nie będziesz, bo... - Zapowietrzyłam się, a to znów powróciło. Szczerze mówiąc ostatnio prawie całkowicie o tym zapomniałam, nie roztrząsałam tego jak kiedyś. - Zmieńmy temat - dodałam ochrypłym głosem, a Piotrek zorientował się, co chodzi mi po głowie i natychmiast ujął moją dłoń.

- Hej... - zaczął.

- W porządku - przerwałam, siląc się za uśmiech. Było w porządku, naprawdę. - Przepracowałam to.

- To dobrze - odpowiedział, nadal nie puszczając mojej dłoni. Po chwili jednak musiał to zrobić, żeby zmienić bieg.

Resztę drogi pokonaliśmy w ciszy. Nie była nerwowa czy niezręczna, po prostu spokojna. I kojąca.

Kilka minut później byliśmy już na miejscu. Wchodząc do stacji, momentalnie usłyszałam gaworzenie Kubusia i jakieś okrzyki Góry. Nie słyszałam co mówił, ale głos dochodził z góry, więc to tam się udałam. Zatrzymałam się przed drzwiami jego gabinetu i wtedy doszedł mnie głos:

- Wio, wio!

Należał do mojego syna. Co tam się działo?

Już miałam pociągnąć za klamkę, kiedy omal nie wywróciłam się z wrażenia. Artur wydawał dźwięk przypominający... konia? Niemal wybuchłam śmiechem, ale w ostatniej chwili się powstrzymałam. Nagle poczułam czyjąś dłoń na ramieniu. A właściwie nie czyjąś, a Piotrka, wszędzie poznałabym jego dotyk.

- Co ty...

- Cii... - przerwałam natychmiast. - Słuchaj.

Mój mąż niestety nie był tak dyskretny, jak ja, bo już po kilku sekundach głośno wybuchnął śmiechem. Próbował zatuszować to przemianą w kaszel, ale było już za późno. Musieliśmy wejść do środka.

- Dzień dobry, doktorze - powiedziałam z uśmiechem, po czym moje oczy prawie wyskoczyły z orbit. Kuba siedział na ramionach Góry w kowbojskim kapeluszu, a ten cwałował po pomieszczeniu. Tak, cwałował.

- Tego się nie da odzobaczyć - parsknął Piotrek tak cicho, że tylko ja mogłam go usłyszeć.

- Yyy... - zaczęłam, po czym potrząsnęłam głową, przywracając się do normalności. - Było bardzo źle? - zwróciłam się do doktora.

- No coś ty! - odparł szybko, zupełnie nieskrępowany sytuacją w jakiej się znajdowaliśmy. - Wymęczył mnie trochę, nie mówię, że nie, ale jest nieziemski. Gdybym wiedział, częściej bym się nim zajmował.

- A wie pan, że charakter ma po mnie? - spytał prowokacyjnie Piotrek.

- Strzelecki, co ty bredzisz, to dziecko jest fajne - zaakcentował ostatnie słowo, czym niewątpliwie wywołał salwę naszego śmiechu.

Martyna i Piotrek ~ Zaufaj, pokochaj, bądźOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz