*Piotrek*
Karolina stoi na środku pokoju, a mój ojciec tuż przed nią. On celuje w nią bronią, a ona krzyczy, płacze, błaga o życie. Wtedy uświadamiam sobie, że coś jest nie tak. To nie ona. Moja siostra nie krzyczy, lecz milczy. Nie płacze, lecz śmieje się. Nie błaga o życie, lecz cieszy się tym, co miała szansę przeżyć. Właśnie dlatego się budzę.
Spoglądam na zegarek wskazujący godzinę siódmą. Ta noc była długa. Nie chcieliśmy zostawiać Karoliny samej, ale w końcu zabrano ją. Martyna była spanikowana, cały czas płakała, więc zabrałem ją do siebie. Około drugiej w nocy usnęła. Mnie myśli dręczyły do piątej. Wtedy udało mi się usnąć, ale jak widać, nie na długo. Nie chcę zostawiać Martyny samej, ale muszę zająć się sprawami pogrzebu. Nikt inny tego nie zrobi, jej mama jest zbyt załamana, nie zostawię tego na jej głowie. Wychodzę z domu, muszę pozbierać myśli. Słońce powoli wstaje, świat budzi się do życia. Spaceruję, gdy dostrzegam Wiktora. Siadamy na ławce i przez chwilę wpatrujemy się w ziemię, aż wreszcie słyszę:
- Pomogę Ci ogarnąć pogrzeb, nie powinieneś robić tego sam.
- Ale pan przecież...
- Kiedy powiedziałem Zośce, wpadła w szał. Zaczęła krzyczeć, że to była jedyna osoba, która ją rozumiała, że nie może jej stracić. Potem powiedziała, że idzie do mamy Karoliny, żeby nie była sama, bo nie ma teraz nikogo, a ja mam pomóc Tobie, bo tak naprawdę także zostałeś z tym sam...
Nie muszę mówić, jak bardzo jestem mu wdzięczny, bo dobrze o tym wie. Tak samo jak on nie musi mówić, że mi współczuje. Słowa są w tej sytuacji po prostu zbędne.
Przypominam sobie, że Martyna została sama w mieszkaniu i mogła się już obudzić, więc szybko wracam. Zastaję ją skuloną na łóżku. Spogląda na mnie wielkimi, brązowymi oczami, w których łatwo dostrzec ogromny ból.
- Dlaczego, dlaczego to nie byłam ja? - pyta, a jej oczy zamykają się, nie mogąc utrzymać ciężaru łez.
- Proszę, nie mów tak. Nie przeżyłbym straty Ciebie, proszę, nawet tak nie myśl.
- Ty nie wiesz, co tam się tak naprawdę stało! - krzyczy, po czym zamyka się w łazience, zostawiając mnie i moje rozsypane myśli na pastwę losu.
Siadam przy stole i próbuję napisać mowę pogrzebową, ale kiepsko mi idzie. Po chwili po drugiej stronie stołu siada Martyna, która już trochę się uspokoiła, z zamiarem zrobienia tego samego. Siedzimy tak bitą godzinę, nadal mając przed sobą puste kartki. Muszę wyjść, bo jestem umówiony z Wiktorem, trzeba wreszcie jechać wszystko załatwić. Dzwonię do Oli, żeby przyjechała posiedzieć z Martyną, całuję dziewczynę w czoło i wychodzę.
To wszystko nadal do mnie nie dociera. Wybieram siostrze trumnę, rozmawiam z księdzem na temat jej pochówku, wywieszam klepsydry na mieście, a gdy pojawiam się w jej szkole i wybrzmiewa dzwonek oznajmiający lekcję, czuję, że przechodzi mnie dreszcz. Muszę iść do jej klasy. Do jej znajomych. Przełykam ślinę i pukam w drzwi. Wchodzę i staję na środku, nie wiedząc nawet, jak zacząć. Nauczycielka, zdaje się ich wychowawczyni, spogląda na mnie pytająco. Podaję jej do ręki klepsydrę, a jej oczy rozszerzają się, po czym opada na krzesło i chowa twarz w dłoniach.
- Powie mi ktoś, co tu się dzieje? - pyta jakiś blondyn z końca sali.
- Właśnie, kim pan jest? - słyszę inny głos. W klasie podnosi się wrzawa, a wychowawczyni podnosi rękę w uciszającym geście. Klasa milknie w momencie.
- Jestem bratem Waszej koleżanki... Może przyjaciółki, nie wiem, jakie relacje Was z nią łączyły. Ale raczej nie dało się jej nie lubić.
- Coś się stało Karolinie? - zadaje pytanie dziewczyna z czarnymi włosami i mocnym makijażem.
Od razu wiedzą o kogo chodzi. Była tu od kilku tygodni, ale założę się, że poznała ją przynajmniej połowa szkoły. Niesamowite, jak ta dziewczyna przyciągała do siebie ludzi.
- Ona... - Odchrząkuję, nie potrafiąc ubrać tego w słowa, nie ma odpowiednich na wyrażenie tej sytuacji. - Karoliny nie ma już z nami. I nie będzie - wyrzucam z siebie. - Nie żyje.
Klasa milczy. Nikt nie odzywa się nawet słowem. Wpatrują się we mnie pustym wzrokiem i ani drgną. Jakby ktoś zaklęciem zmienił ich w kamienie. Ciszę przerywa szurnięcie krzesła. Jakaś dziewczyna wstaje i wybiega z klasy, dusząc płacz. Potem inne dziewczyny zaczynają płakać, a chłopaki opierają głowy o dłonie. Nie ma osoby nie poruszonej tą śmiercią. Kiedy patrzę na ich twarze, czuję ból. Ich pogodne, nastoletnie życie zostało zburzone. Ich pogląd o nieśmiertelności złamany jak cienka gałązka na wietrze. Nie mówię, że wszyscy myśleli tak o życiu - że tyle jeszcze przed nimi, że nic nie może ich zagiąć. Lecz ja w ich wieku owszem. Tymczasem wystarczy kilka sekund. I jeden strzał.
CZYTASZ
Martyna i Piotrek ~ Zaufaj, pokochaj, bądź
Fanfic*Największa drama w książce zaczyna się w rozdziale 67; jeśli wpadłeś tu, ale nie jesteś pewien, czy chce Ci się czytać 145 części - polecam właśnie te rozdziały!* Ps. #1 W NA SYGNALE - DZIĘKUJĘ! Martyna i Piotrek. Historia tak dobrze nam znana. M...