*Piotrek*
Wchodząc do karetki nie chciałem czekać, aż oberwie mi się od Banacha, więc sam zacząłem mówić:
- Mogę mieć do pana prośbę?
- Nie mówić Martynie, tak? - mruknął, wypisując papiery.
- Mhm...
- Nie uważasz, że powinna wiedzieć?
- Nie, doktorze, nie chce bardziej jej stresować. Chociaż w taki sposób mogę ją ochronić.
- Jak uważasz... Co odwaliłeś?
- Nic. Przysięgam. Gościu miał ze sobą jakiś problem. No, może rzuciłem coś w stylu "odwal się", ale to przez przypadek, naprawdę czepiał się o nic...
Wiktor westchnął i odparł:
- Nie no jasne.
Roześmiałem się, ale od razu się skrzywiłem.
- Co się dzieje, Piotr? - Banach zerwał się z miejsca. - Połóż się.
- Nie wiem, może potrzaskał mi trochę żebra... Luz, serio.
- Dobra, przestań pieprzyć i teraz jak na spowiedzi. Co ci zrobił? Bez ściemy.
Przewróciłem oczami.
- Najpierw dał mi w mordę, stąd ten siniak i strzaskany nos, potem dostałem w brzuch, czym powalił mnie na ziemię i... Jeszcze jeden kopniak, tak w okolicach klatki piersiowej.
- Dobra, będziesz żyć. Radek, ruszaj, na co czekasz?! - rzucił do kierowcy, ale jakiś facet podbiegł do karetki i otworzył sobie drzwi. - Co jest, do cholery? - obruszył się Wiktor.
- Chyba nie myślicie, że pojedziecie sami z podejrzanym o usiłowanie zabójstwa?
- Ja pierdziele, to jest jakaś paranoja! - wyrwało mi się. - Co tu się odwala?
- Spokojnie, Piotr - odparł, jak zawsze opanowany, Wiktor. - Z całym szacunkiem, ale to jest niedorzeczne. Pomijając fakt, że mógłbym za niego ręczyć... Osoby trzecie nie mogą jechać karetką, przykro mi.
- W takim razie jadę za wami. W obstawie. I pamiętaj, bez żadnych numerów - ostrzegł mnie.
- Może lepiej mnie skuj, co? - Poniosło mnie, ale Wiktor spojrzał na mnie, dając mi do zrozumienia, że lepiej, abym się przymknął.
- Żegnam pana, musimy jechać - zwrócił się do faceta.
- Pan pamięta, jakby coś, to jestem blisko.
- Panie, idź pan już, dobra? - rzucił poirytowany Wiktor. - Bohater... - dodał, gdy koleś się oddalił.
- No co pan? Stanowię zagrożenie dla świata, a co jeśli pana zabiję lub ucieknę? - rzuciłem, tym razem nie żartobliwie. Bolało mnie, że tak mnie traktowali.
- Piotr... Nie poddawaj się, jakoś cię z tego wyciągniemy. Musi być jakiś sposób.
- Ja już nie wiem... Może powinienem zacząć się przyzwyczajać do pasiaków...
- Ogarnij się, dobra? Przestań się mazać, naprawdę cię nie poznaję. Masz syna, kto go wychowa? Chyba nie zostawisz Martyny samej, kretynie?
- Dobra, ma pan rację, ale to jest nie do podważenia, przecież pan wie... Potrzebny jest świadek, a prawdopodobnie nikogo tam nie było.
- Albo sprawca.
Roześmiałem się gorzko.
- Faktycznie! Już widzę gościa, który przychodzi na komisariat z uśmiechem od ucha do ucha, by oznajmić: to ja pobiłem Kubickiego!
Dalszą drogę pokonaliśmy w ciszy.
*Martyna*
- Ale macie cudownego tego malucha - rozpływała się Basia. - Oczy identyczne jak u Piotrka.
- Tak, chociaż Kubuś pozwala mi w jakimś stopniu mieć Piotra przy sobie... - wyszeptałam. - A co, jeśli naprawdę go zamkną? Ja nie dam rady sama... Najpierw ten wypadek, kiedy omal go nie straciłam, a teraz znowu to samo. Znowu go tracę... Może nie na zawsze, ale możliwie na lata... A potem wróci i co? Wejdzie z uśmiechem na ustach i powie: "Kochanie, już jestem, tęskniłaś? O cześć, Kuba, wiem, że mnie nie znasz, ale jestem twoim ojcem, ojcem, którego nie miałeś przez te wszystkie lata, bo siedział w więzieniu za ciężkie pobicie, którego nie dokonał. To co, idziemy pograć w piłkę?".
- Dość, Martyna - przerwał mi Adam. - Uspokój się i pomyśl. Co daje ci takie czarnowidztwo? Co to zmienia? Myślisz, że my się nie martwimy? Ale jestem przekonany, że wszystko się ułoży. Piotr was nie zostawi, nigdy.
- Adaś ma rację - poparła go żona. - Kubuś Cię potrzebuje, bardziej niż kiedykolwiek. Dopóki nie ma z wami Piotrka, musisz być dla niego za dwóch.
CZYTASZ
Martyna i Piotrek ~ Zaufaj, pokochaj, bądź
Fanfiction*Największa drama w książce zaczyna się w rozdziale 67; jeśli wpadłeś tu, ale nie jesteś pewien, czy chce Ci się czytać 145 części - polecam właśnie te rozdziały!* Ps. #1 W NA SYGNALE - DZIĘKUJĘ! Martyna i Piotrek. Historia tak dobrze nam znana. M...