106. "Chociaż w taki sposób mogę ją ochronić"

702 45 28
                                    

*Piotrek*

Wchodząc do karetki nie chciałem czekać, aż oberwie mi się od Banacha, więc sam zacząłem mówić:

- Mogę mieć do pana prośbę?

- Nie mówić Martynie, tak? - mruknął, wypisując papiery.

- Mhm...

- Nie uważasz, że powinna wiedzieć?

- Nie, doktorze, nie chce bardziej jej stresować. Chociaż w taki sposób mogę ją ochronić.

- Jak uważasz... Co odwaliłeś?

- Nic. Przysięgam. Gościu miał ze sobą jakiś problem. No, może rzuciłem coś w stylu "odwal się", ale to przez przypadek, naprawdę czepiał się o nic...

Wiktor westchnął i odparł:

- Nie no jasne.

Roześmiałem się, ale od razu się skrzywiłem.

- Co się dzieje, Piotr? - Banach zerwał się z miejsca. - Połóż się.

- Nie wiem, może potrzaskał mi trochę żebra... Luz, serio.

- Dobra, przestań pieprzyć i teraz jak na spowiedzi. Co ci zrobił? Bez ściemy.

Przewróciłem oczami.

- Najpierw dał mi w mordę, stąd ten siniak i strzaskany nos, potem dostałem w brzuch, czym powalił mnie na ziemię i... Jeszcze jeden kopniak, tak w okolicach klatki piersiowej.

- Dobra, będziesz żyć. Radek, ruszaj, na co czekasz?! - rzucił do kierowcy, ale jakiś facet podbiegł do karetki i otworzył sobie drzwi. - Co jest, do cholery? - obruszył się Wiktor.

- Chyba nie myślicie, że pojedziecie sami z podejrzanym o usiłowanie zabójstwa?

- Ja pierdziele, to jest jakaś paranoja! - wyrwało mi się. - Co tu się odwala?

- Spokojnie, Piotr - odparł, jak zawsze opanowany, Wiktor. - Z całym szacunkiem, ale to jest niedorzeczne. Pomijając fakt, że mógłbym za niego ręczyć... Osoby trzecie nie mogą jechać karetką, przykro mi.

- W takim razie jadę za wami. W obstawie. I pamiętaj, bez żadnych numerów - ostrzegł mnie.

- Może lepiej mnie skuj, co? - Poniosło mnie, ale Wiktor spojrzał na mnie, dając mi do zrozumienia, że lepiej, abym się przymknął.

- Żegnam pana, musimy jechać - zwrócił się do faceta.

- Pan pamięta, jakby coś, to jestem blisko.

- Panie, idź pan już, dobra? - rzucił poirytowany Wiktor. - Bohater... - dodał, gdy koleś się oddalił.

- No co pan? Stanowię zagrożenie dla świata, a co jeśli pana zabiję lub ucieknę? - rzuciłem, tym razem nie żartobliwie. Bolało mnie, że tak mnie traktowali.

- Piotr... Nie poddawaj się, jakoś cię z tego wyciągniemy. Musi być jakiś sposób.

- Ja już nie wiem... Może powinienem zacząć się przyzwyczajać do pasiaków...

- Ogarnij się, dobra? Przestań się mazać, naprawdę cię nie poznaję. Masz syna, kto go wychowa? Chyba nie zostawisz Martyny samej, kretynie?

- Dobra, ma pan rację, ale to jest nie do podważenia, przecież pan wie... Potrzebny jest świadek, a prawdopodobnie nikogo tam nie było.

- Albo sprawca.

Roześmiałem się gorzko.

- Faktycznie! Już widzę gościa, który przychodzi na komisariat z uśmiechem od ucha do ucha, by oznajmić: to ja pobiłem Kubickiego!

Dalszą drogę pokonaliśmy w ciszy.

*Martyna*

- Ale macie cudownego tego malucha - rozpływała się Basia. - Oczy identyczne jak u Piotrka.

- Tak, chociaż Kubuś pozwala mi w jakimś stopniu mieć Piotra przy sobie... - wyszeptałam. - A co, jeśli naprawdę go zamkną? Ja nie dam rady sama... Najpierw ten wypadek, kiedy omal go nie straciłam, a teraz znowu to samo. Znowu go tracę... Może nie na zawsze, ale możliwie na lata... A potem wróci i co? Wejdzie z uśmiechem na ustach i powie: "Kochanie, już jestem, tęskniłaś? O cześć, Kuba, wiem, że mnie nie znasz, ale jestem twoim ojcem, ojcem, którego nie miałeś przez te wszystkie lata, bo siedział w więzieniu za ciężkie pobicie, którego nie dokonał. To co, idziemy pograć w piłkę?".

- Dość, Martyna - przerwał mi Adam. - Uspokój się i pomyśl. Co daje ci takie czarnowidztwo? Co to zmienia? Myślisz, że my się nie martwimy? Ale jestem przekonany, że wszystko się ułoży. Piotr was nie zostawi, nigdy.

- Adaś ma rację - poparła go żona. - Kubuś Cię potrzebuje, bardziej niż kiedykolwiek. Dopóki nie ma z wami Piotrka, musisz być dla niego za dwóch.

Martyna i Piotrek ~ Zaufaj, pokochaj, bądźOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz