*Martyna*
- Hej, kochanie - przywitałam Piotrka, kiedy tylko przekroczył próg naszego mieszkania. - Jak w pracy?
- Wszystko okej - odpowiedział, patrząc na mnie niepewnie. Wiedziałam, że nie łatwo będzie go zwieść. - A u lekarza?
- Mówiłam, że w porządku, to tylko typowe objawy ciąży wzmożone przez przeziębienie.
- Przepisał ci coś?
- Yyy, nie, znaczy wiesz, domowe metody. Czarny bez, malina, ewentualnie witamina C - improwizowałam. Dobrze, że jestem ratowniczką, bo mam jakieś tam pojęcie o tym co wolno, a czego nie wolno brać kobietom w ciąży. - No i w ostateczności paracetamol, ale tylko jeśli przez kilka dni wciąż miałabym gorączkę. Może nie będzie konieczny.
- Okej, a... dobrze się czujesz?
- Lepiej - odpowiedziałam i uśmiechnęłam się do niego. Chyba jestem dobrą aktorką, bo wydaje mi się, że to kupił. O nic więcej nie pytał, ale na wszelki wypadek postanowiłam zmienić temat. - Czemu nie byłeś po Kubusia?
- Pojadę jutro, dzisiaj jeszcze odpocznij. Mama też się ucieszyła, wiesz jak szaleje na jego punkcie. Leć do łóżka, zrobię ci tej herbaty z maliną, lipą, bzem i czym tam jeszcze. Magiczna mikstura babci.
- Tak jest! - Salatutowałam i z uśmiechem oddaliłam się do sypialni.
Za drzwiami mój wyraz twarzy natychmiast się zmienił. Zastanawiałam się nawet, jakim cudem udało mi się robić tak dobrą minę do tak cholernie złej gry Pragnęłam wreszcie ściągnąć tę maskę z twarzy, chciało mi się znów wyć, choć przepłakałam przynajmniej pół dnia. Jednak Piotrek mógł w każdej chwili tu wejść. Czułam się źle, okłamując go, ale... to przecież dla jego dobra, prawda?
- Kochanie? - zawołał z kuchni. - Gdzie jest miód?
- Jak to gdzie? W szafce zaraz od wejścia, na drugiej półce od góry, z lewej strony.
- Współrzędne geograficzne też znasz? Niby takie to oczywiste? - mruknął, na co mimowolnie się roześmiałam. - Nie ma!
Zczołgałam się z łóżka i ruszyłam z odsieczą.
- No rzeczywiście - odparłam, wyciągając słoik z miodem. - Wyczarowałam.
- Mówiłaś druga od góry!
- Ale w środkowej części! To chyba logiczne, skoro w górnej trzymasz narzędzia!
W odpowiedzi przewrócił jedynie oczami i zabrał się za przyrządzanie napoju.
- Możesz wracać do łóżka, zaraz przyniosę.
- Nie, wolę tu z tobą posiedzieć. - Wzruszyłam ramionami, a brunet pocałował mnie w czubek głowy.
- Swoją drogą - zaczął tajemniczo - zgadnij, kto wreszcie ma jutro wolne.
- Ty?
- Bingo! Szkoda, że coś cię zebrało, ale z drugiej strony będę mógł zająć się Kubą, a ty będziesz miała trochę czasu dla siebie.
Wtedy przypomniałam sobie, że jutro miałam iść zrobić morfologię, bo dziś byłam zbyt roztrzęsiona i wybiegłam od lekarza jak najszybciej. Cholera, jeśli Piotrek będzie w domu, na pewno nie pozwoli mi wyjść bez wyjaśnienia mu powodu. Mężczyzna chyba zauważył zmianę na mojej twarzy, bo wziął mnie za rękę i spytał:
- Ej, nie cieszysz się?
- Nie, nie o to chodzi. Tylko... nie chciałabym zarazić czymś Kubusia - zaimprowizowałam. - Nie wiem, czy to dobry pomysł, by był w domu, kiedy jestem chora.
- Spokojnie, moim zdaniem to tylko niegroźne przeziębienie. Sama zresztą powiedziałaś, że lekarz stwierdził, iż nie ma powodów do niepokoju.
Zaklęłam w myślach, jednak stwarzając pozory, uśmiechnęłam się i rzuciłam:
- Skoro pan tak mówi, panie doktorze.
Następnego dnia
*Piotrek*
Skoro miałem wolne, to właściwie mogłem dłużej pospać. Ale rodzina liczyła się sla mnie zdecydowanie bardziej, więc wstałem jak zwykle, by zrobić Martynie śniadanie, a potem planowałem jechać po małego. Cicho wymknąłem się z kuchni i zakładając, że Martyna będzie jeszcze trochę spała, zrobiłem jedynie kanapki, bo coś innego mogłoby wystygnąć. Zostawiłem jej przy talerzu liścik i po chwili jechałem już ulicami Warszawy przy akompaniamencie radia. Czułem się naprawdę szczęśliwy, co mogło mi zepsuć ten dzień?
*Martyna*
Obudziłam się później niż zwykle. No tak, Kubusia przecież nie było, więc nie miał mnie kto obudzić. Piotrka nie było obok, ale zanim zdążyłam się zastanowić, gdzie jest, usłyszałam klucz przekręcany w zamku i gaworzenie mojego pierworodnego. I zrozumiałam, że zaprzepaściłam możliwie jedyną szansę na wymknięcie się z domu. Brawo.
Wstałam z łóżka i przeczesując palcami włosy weszłam do przedpokoju.
- No proszę, moi mężczyzni wrócili - powiedziałam i przytuliłam się do nich, po czym przeszłam do kuchni. - Ojej, zrobiłeś mi śniadanie. Dziękuję, skarbie. - Pocałowałam go w policzek.
- Skoro dopiero wstałaś, to mogę zrobić ci coś na ciepło.
- Nie, to wygląda naprawdę pysznie. Jecie ze mną? No, albo raczej ty - dodałam, spoglądając na Piotrka.
Brunet roześmiał się i odpowiedział:
- Nie, dzięki. Idziemy umyć łapki - zwrócił się do Kubusia - a potem nam coś ogarnę. Smacznego, mała. - Tym razem słowa były skierowane do mnie. Uśmiechnęłam się mimowolnie i zabrałam za pałaszowanie.
Dziesięć minut później przy wspólnym stole śmialiśmy się i żartowaliśmy, a ja naprawdę zapomniałam na moment o strasznej diagnozie, która czekała na potwierdzenie. Chciałam, by ta chwila trwała wiecznie, bo czułam się naprawdę wspaniale. Szczęśliwa, z najukochańszymi osobami przy boku.
Myśl, że być może niedługo to wszystko legnie w gruzach, napawała mnie przerażeniem.
CZYTASZ
Martyna i Piotrek ~ Zaufaj, pokochaj, bądź
Fanfiction*Największa drama w książce zaczyna się w rozdziale 67; jeśli wpadłeś tu, ale nie jesteś pewien, czy chce Ci się czytać 145 części - polecam właśnie te rozdziały!* Ps. #1 W NA SYGNALE - DZIĘKUJĘ! Martyna i Piotrek. Historia tak dobrze nam znana. M...