*Martyna*
Nie minęło dziesięć minut, kiedy przed salą zjawił się ponownie Wiktor, tym razem już przebrany.
- Martyna... - westchnął. - Miałaś odpocząć.
- Nic mi nie jest. - Pokręciłam głową, a on nie drążył tematu, bo domyślał się, że jest jedyną osobą, która wie o dziecku, a tuż obok stał Tomek. Wiktor wyciągnął do niego dłoń.
- Banach - przedstawił się.
- Strzelecki. To znaczy... Młodszy. Tomek - odparł chłopak z konsternacją. - Wie Pan coś więcej?
- Cóż, musimy poczekać na zakończenie operacji, nie siejmy paniki.
- Cześć Martyna, cześć Wiktor - rzucił szybko Góra, wpadłszy na chwilę mimo dyżuru. - Co z nim?
- Chodź, Artur. - Wiktor wziął go na bok i zaczął przekazywać mu to, co jeszcze niedawno lekarz mówił nam. Choć nic z tego nie zapamiętałam, tym razem nie starałam się wsłuchać w ich rozmowę. Przyglądałam się jedynie zszokowaniu na twarzy Góry, co wcale nie ułatwiało sprawy.
- Cholera jasna, ten to zawsze w coś się wpakuje, taki dobry ratownik... Oby się udało... Wiktor, dzwoń, jak tylko będziesz coś wiedział. Trzymajcie się - zakończył, po czym odszedł w stronę SOR-u.
Przez godzinę nie odzywał się nikt. Każdy bał się wypowiedzieć na głos swoje obawy, których było mnóstwo. Po tym czasie pojawił się Adam, który skończył dyżur.
- I?
- Na razie nic - uciął Wiktor, po czym znów zapadła cisza.
- Pójdę po kawę - rzucił Tomek, wstając z krzesła. - Dla wszystkich?
- Ja nie - zaprotestowałam, może zbyt gwałtownie.
- Na pewno? Widzę, że jesteś padnięta.
Pokręciłam głową, a chłopak ruszył w stronę automatu. Nikt nie może wiedzieć, nie przed Piotrkiem. Wiktor jest tym wyjątkiem, ale wiem, że Piotrek chciałby, żeby ktoś wiedział, żeby się mną zajął.
Nigdy w życiu tak się nie bałam. Ani wtedy, kiedy uprowadził mnie Rafał, ani wtedy, kiedy sekundy dzieliły mnie od postrzelenia przez ojca Piotrka. Nigdy, mimo tego, że w życiu miałam już wiele groźnych sytuacji. Ryzyko jest nieodłącznym elementem naszego zawodu. A nieodpowiedzialni kierowcy? Nieodłącznym elementem życia? Co się stało, że ten kierowca zjechał na przeciwny pas? Czy jechał ostrożnie? Czy mam prawo winić go za ten wypadek? Myśli krążą po mej głowie i jestem nimi wykończona.
Wyłącz umysł.
Przestań myśleć.
Wdech.
Wydech.To niesamowite, jak jedna sekunda może zmienić życie. W tym momencie pewnie już dawno leżałabym z Piotrkiem w łóżku, on, z dłońmi na moim brzuchu, ja, wtulona w jego bok i pogrążona we śnie. Jak by zareagował? Sądzę, że by się ucieszył. Ba, byłby wniebowzięty. Na pewno będzie świetnym ojcem. Troskliwym, odpowiedzialnym i kochanym.
O ile będzie miał okazję.
- Ile to już trwa? - przerwał moje rozmyślania Adaś.
- Cóż... Zaczęli około osiemnastej, a dochodzi północ. Myślę, że niedługo skończą. O ile robią tylko to, o czym mówili. I o ile... - w tym momencie urwał, choć każdy wiedział, co chciał powiedzieć. O ile nic nie poszło nie tak.
O ile nadal żyje.
CZYTASZ
Martyna i Piotrek ~ Zaufaj, pokochaj, bądź
Fanfic*Największa drama w książce zaczyna się w rozdziale 67; jeśli wpadłeś tu, ale nie jesteś pewien, czy chce Ci się czytać 145 części - polecam właśnie te rozdziały!* Ps. #1 W NA SYGNALE - DZIĘKUJĘ! Martyna i Piotrek. Historia tak dobrze nam znana. M...