*Piotrek*
- Jedziemy do szpitala - zdecydowałem wreszcie, ale brunetka pokręciła głową.
- Nie ma mamy...
- To... - zawiesiłem się.
- Możesz myśleć szybciej?! - krzyknęła kobieta, wyrywając mnie z zamyślenia. - Zaraz urodzę tutaj!
- Dobra, jedziemy! A młody z nami.
Złapałem torbę przygotowaną już dawno, przez doświadczenia z narodzin Kuby, i zaprowadziłem Martynę do samochodu, po czym wróciłem po młodego.
Ciszę w samochodzie co jakiś czas przerywał jęk dziewczyny.
- Możesz jechać szybciej? - zapytała w końcu.
- Robię co mogę, Martynka. Jeszcze chwila, spokojnie.
- Przestań mnie uspokajać, bo urodzę tutaj!
- Jak tutaj? - spytałem zdenerwowany.
- Cholera jasna, normalnie! Chcesz się przekonać?!
Przełknąłem ślinę, nie udzielając odpowiedzi na to, jakże retoryczne, pytanie.
- Piotrek... - wyszeptała drżącym głosem. Przez całą ciążę nastrój nie zmieniał jej się tak, jak teraz. - Chyba nie zdążymy...
- O czym ty mówisz? Słońce, zaraz będziemy.
- Boże, tak strasznie mnie boli - jęknęła.
- Wiem, skarbie. - Pogładziłem jej udo wolną ręką. - Wytrzymaj jeszcze chwilę, proszę cię.
Po chwili gwałtownie zahamowałem pod szpitalem, wyskoczyłem z auta i ponownie znalazłem się przy Martynie.
- Już, myszko, zaraz będzie po wszystkim - wyszeptałem, bo widziałem, że w oczach miała już łzy. - Dajcie wózek! - wydarłem się.
Chwilę później pielęgniarka pomagała Martynie przesiąść się na niego, ja natomiast otwierałem w tym czasie tylne drzwi i brałem na ręce zdezorientowanego Kubusia.
Przez cały czas szedłem tuż obok dziewczyny. Miałem wejść z nią również na porodówkę, ale uniemożliwił mi to syn, którego trzymałem na rękach. Uznałem, że szybko znajdę dla niego opiekę i zdążę jeszcze być przy Martynie. W końcu porody potrafią trwać naprawdę wiele godzin. Wyszedłem ze szpitala, by zajrzeć do bazy z zamiarem podrzucenia tam Kuby, jednak nikogo nie zastałem. Wróciłem więc pod porodówkę, jednak okazało się, że nikogo tam nie ma. I, okej, w tamtym momencie cholernie spanikowałem. W końcu nie było mnie góra minutę! Zobaczywszy w pobliżu położną natychmiast do niej podbiegłem.
- Gdzie jest moja żona?
- Zabrali ją na salę operacyjną.
Boże. Może jeszcze zdążę.
- Dzięki - rzuciłem na odchodne i puściłem się biegiem w stronę sal.
Szybko dojrzałem jadącą na salę żonę i w momencie znalazłem się przy niej, łapiąc ją za rękę.
- Co się dzieje?! - zapytałem podniesionym głosem idącą obok ginekolog.
- Od poprzedniego USG dziecko się odwróciło, nie mamy wyjścia.
- Czyli to nic poważnego?
Nie powiem, odrobinę odetchnąłem. Ułożenie pośladkowe w szpitalu to nic takiego. Ale potem usłyszałem:
- Tak nam się przynajmniej wydaje. Cholera, ciśnienie spada. Przykro mi, Piotr, musimy jechać.
- Piotrek... - wyszeptała wyraźnie już słaba brunetka, którą wciąż trzymałem za rękę.
- Cii, wszystko będzie dobrze, mała. Wszystko będzie dobrze. Kocham cię - zdążyłem jeszcze powiedzieć, zanim zniknęła za drzwiami sali.
Zrezygnowany usiadłem na krześle, wciąż trzymając na ręku Kubusia, który mimo iż nie wiedział co się dzieje, wyglądał na zaniepokojonego. Zaczął nawet cicho popłakiwać i wtulać się we mnie.
- Nic się nie stało, synku. Spokojnie. Mamusia zaraz wróci, a ty będziesz miał siostrę. Może nie wszystko poszło tak, jak miało, ale na pewno skończy się dobrze - mówiłem, sam nie wiedząc, czy bardziej próbuję uspokoić jego czy siebie. - A potem będziemy żyć długo i szczęśliwie, wiesz? No już, nie płacz, maluchu.
Tak, na pewno tak będzie.
CZYTASZ
Martyna i Piotrek ~ Zaufaj, pokochaj, bądź
Fanfiction*Największa drama w książce zaczyna się w rozdziale 67; jeśli wpadłeś tu, ale nie jesteś pewien, czy chce Ci się czytać 145 części - polecam właśnie te rozdziały!* Ps. #1 W NA SYGNALE - DZIĘKUJĘ! Martyna i Piotrek. Historia tak dobrze nam znana. M...