*Piotrek*
Nie wypożyczaliśmy samochodu, ponieważ nie byłbym sobą, gdybym nie pojechał do ślubu moim niezastąpionym old-timerem. Martyna nie chciała się zgodzić, ale w końcu stwierdziła, że skoro tak bardzo tego chcę, to niech będzie. Pół godziny przed mszą pojechałem z Tomkiem pod kościół, gdzie nikogo jeszcze nie było. Nie spodziewałem się tego, ale zacząłem się stresować.
- Co z tobą? - spytał mój brat, jakby przejrzał mnie na wylot. - Nie mów, że się denerwujesz - roześmiał się. - Ty? Król życia?
- Oh, przymknij się - odburknąłem. - A jak coś pomylę? Albo zrobię coś nie tak?
- Wiadomo, że pomylisz. To przecież ty.
- Nie rozumiem, ciebie to bawi?
- Aż tak to widać? - zironizował.
- Nienawidzę cię, wiesz? - rzuciłem i wysiadłem z samochodu.
- Wiem, stary, wiem. Ale nie rozumiem jednego. Skoro tak mnie nienawidzisz, to po co wziąłeś mnie na świadka?
- Sam nie wiem, bo jak się zaraz nie zamkniesz, to nie dożyjesz tej uroczystości. O, popatrz, masz szczęście, że są pierwsi goście, zabójstwo przy świadkach trochę mi nie na rękę.
- Dobra, to ja zejdę ci z oczu i jadę po twoją narzeczoną. Nie zemdlej ze stresu, dobra?
- Zjeżdżaj stąd - odparłem, choć w głębi duszy dziękowałem mu, że choć trochę mnie odstresowuje.
Nerwowo spoglądałem na zegarek w oczekiwaniu na moich świadków i prawie-żonę. Niestety musiałem wejść do środka, gdyż nasze mamy powiedziały, że taka jest tradycja i zobaczę ją dopiero w kościele. No cóż, na pewno będzie warto.
*Martyna*
Kiedy podjechaliśmy pod kościół, serce omal nie wyskoczyło mi z piersi. Miałam jeszcze chwilę na odetchnięcie, gdy usłyszałam szept jakiegoś mężczyzny:
- Stary w więzieniu, ładnie ją do ołtarza poprowadzi, nie ma co.
Kiedy to usłyszałam, do oczu napłynęły mi łzy. Ten facet miał rację. Chamsko wyrażoną, ale jednak rację. Ani razu o tym nie pomyślałam. Boże, co teraz?
- Martyna, my lecimy - usłyszałam zza pleców Olę, po czym razem z Tomkiem zniknęli za drzwiami budynku.
Kiedy się uspokoiłam, zorientowałam się, że wszyscy goście są już w kościele. Jak mam tam wejść, sama?
- Nie wchodzisz? Wszyscy są już w środku - powiedział nie kto inny jak doktor Banach. Odwróciłam się, a on zmierzył mnie wzrokiem. - Martyna, płaczesz? Co się stało?
- Nie, nic - odpowiedziałam, ocierając łzy.
- Posłuchaj... - zaczął. - Pomyślałem, że może... Może chciałabyś... - Zawiesił się. - Nie, nieważne.
- Niech pan mówi - ponagliłam go.
- Po prostu pomyślałem, że może byłoby ci miło, gdyby ktoś poprowadził cię do ołtarza i... Nie, przepraszam, nie powinienem był tego mówić.
Uniosłam głowę i spojrzałam na niego z ogromną wdzięcznością, po czym przytuliłam go mocno.
- Czyta mi pan w myślach? Boże, dziękuję, nie mógł pan dać mi lepszego prezentu. Tak bardzo panu dziękuję...
- Już, nie płacz - otarł mi łzy wierzchem dłoni. - Czuję się zaszczycony.
*Piotrek*
Kiedy do budynku kościoła weszła Martyna, prowadzona przez Banacha, poczułem do niego jeszcze większy szacunek, niż miałem do tej pory. Choć myślałem, że większego się nie da. Nawet nie pomyślałem o tym, że Martyny nie będzie miał kto podprowadzić do ołtarza. Gdy dziewczyna była już jakieś trzy metry ode mnie, naprawdę myślałem, że stracę przytomność z wrażenia. Wyglądała przepięknie. Śnieżnobiała suknia połyskiwała w światłach świątyni, a na twarzy dziewczyny, oprócz makijażu, malowało się szczęście. Byłem zachwycony.
- Boże... - wyszeptałem. - Wyglądasz... Przepięknie.
- Dziękuję - zachichotała i zarumieniła się. - Ty też wyglądasz... Cudownie. Musisz częściej chodzić w garniturach.
- O nie - jęknąłem, po czym skierowałam wzrok na Wiktora. - Bardzo panu dziękuję, doktorze. Bardzo.
W odpowiedzi skinął głową i uśmiechnął się lekko, po czym usiadł w ławce niedaleko. Zaczynamy.
*Martyna*
Kiedy przyszedł czas na przysięgę, łza zakręciła mi się w oku. Już zawsze będziemy razem. Nikt nas nie rozdzieli.
- Ja, Piotr - zaczął chłopak drżącym głosem - biorę sobie ciebie Martyno za żonę i ślubuję ci miłość, wierność i uczciwość małżeńską oraz że cię nie opuszczę aż do śmierci. Tak mi dopomóż, panie Boże wszechmogący, w Trójcy jedyny i wszyscy święci.
- Ja, Martyna - zaczęłam powtarzać po księdzu - biorę sobie ciebie, Piotrze, za męża i ślubuję ci miłość, wierność i uczciwość małżeńską oraz że cię nie opuszczę aż do śmierci. Tak mi dopomóż, panie Boże wszechmogący, w Trójcy jedyny i wszyscy święci.
- Możecie wymienić obrączki.
- Martyno - Czułość, z jaką chłopak wypowiadał moje imię doprowadzała mnie do zachwytu - przyjmij tę obrączkę, jako znak mojej miłości i wierności w imię Ojca i Syna i Ducha Świętego - zakończył i na moim palcu widniał już złoty krążek, we wnętrzu którego były wygrawerowane nasze inicjały. Moja kolej.
- Piotrze, przyjmij tę obrączkę, jako znak mojej miłości i wierności w imię Ojca i Syna i Ducha Świętego. - Wsunęłam obrączkę na palec chłopaka i spojrzeliśmy sobie prosto w oczy z taką miłością, która byłaby w stanie objąć cały świat. A była tylko dla nas.
- Oficjalnie ogłaszam was mężem i żoną - zakończył ksiądz, po czym rozległy się gromkie brawa, na co od razu się uśmiechnęliśmy. - Możesz pocałować pannę młodą - dodał.
Piotrkowi nie trzeba było dwa razy powtarzać.
_________
Macie ode mnie taki mały prezencik świąteczny, rozdział szybciutko wjechał na Watt'a! XD
Mam nadzieję, że się podoba, ale! Nie myślcie, że to koniec ślubnych rozdziałów, nie, nie, nie!
Ogólnie odbiegając od tematu... Myślałam nad tym, żeby zrobić Wam jakąś formę aktywności w stylu... Konkursu? Tylko nie wiem, co moglibyście wygrać. Ok stop, właśnie wpadłam na pewien pomysł *zaciera rączki* Ale jeśli sami macie jakieś pomysły, to śmiało, jestem otwarta na propozycje.
Wracajcie wcinać świąteczne jedzonko XD
Buzi
![](https://img.wattpad.com/cover/95346195-288-k900809.jpg)
CZYTASZ
Martyna i Piotrek ~ Zaufaj, pokochaj, bądź
Hayran Kurgu*Największa drama w książce zaczyna się w rozdziale 67; jeśli wpadłeś tu, ale nie jesteś pewien, czy chce Ci się czytać 145 części - polecam właśnie te rozdziały!* Ps. #1 W NA SYGNALE - DZIĘKUJĘ! Martyna i Piotrek. Historia tak dobrze nam znana. M...