70. "Jeśli on umrze, to ja nie mam po co żyć, nie chcę..."

979 48 22
                                    

*Martyna*

- Martyna, co się dzieje?

- A jak Pan myśli, doktorze? - prychnęłam. Co to w ogóle miało być za pytanie?

- Chodź, porozmawiamy na zewnątrz.

Wyszliśmy na świeże powietrze i usiedliśmy na ławce. Wzięłam głęboki wdech i spojrzałam na niego opuchniętymi od płaczu oczami.

- Jeśli on umrze, to ja nie mam po co żyć, nie chcę, rozumie Pan?

- Martyna, nawet tak nie myśl. On jest cholernie silny i zrobi wszystko, by z tego wyjść.

- Tylko czy to wystarczy?

- Musi. I tego się trzymajmy.

- Sam Pan w to nie wierzy, prawda? - spytałam z kpiącym uśmiechem, który zniknął z mojej twarzy w przeciągu kilku sekund. Co ja gadam?

- Wierzę. I Ty też powinnaś.

- Wie Pan, co jest najgorsze? Że muszę być silna, nawet, jeśli on tego nie przeżyje. Że nie będę mogła się poddać. A wie Pan dlaczego? - Spojrzał na mnie pytająco. - Bo noszę w sobie jego dziecko. Jedyne, co po nim mam.

Między nami nastała kilkusekundowa cisza. Wiktor odchrząknął, przysunął się do mnie i otoczył mnie ramieniem, po czym odezwał się:

- Piotrek... On wie?

- Nie, raczej nie - odparłam. - Powiedziałam mu przed chwilą, ale... Nie słyszał mnie, prawda?

Banach pokręcił głową.

- Jest pod dobrą opieką, wyjdzie z tego.

Który już raz to słyszałam?

- Musisz o siebie dbać, o siebie i o dziecko. Piotrek by mi nie darował, gdybym o to nie zadbał. Chodź, położysz się w pokoju pielęgniarek.

Nie protestowałam, choć nie byłam zmęczona. Kiedy zostałam sama, powoli dotknęłam mojego brzucha.

- Tatuś na pewno będzie walczył, wiesz? Jest bardzo dzielny i silny, mnóstwo razy mnie bronił i ratował, ale teraz sam potrzebuje pomocy. Ale na pewno wszystko będzie dobrze. Nie powinnam się denerwować, ale to graniczy z cudem, przepraszam. Wytrzymaj to, maluszku, jeszcze trochę.

Nie wytrzymałam zbyt długo w jednym miejscu, szybko wyszłam i skierowałam się w stronę bloku operacyjnego. Wiedziałam, że jeszcze nie skończyli, ale i tak chciałam tam być. Jak najbliżej niego. Wtedy przypomniałam sobie o jego rodzinie. Oni nic nie wiedzą. Musiałam jakoś ich zawiadomić, więc postanowiłam zadzwonić do Tomka.

- Hej, bratowa. Co nowego?

- Tomek, jesteś razem z mamą?

- Nie, pojechała do jakiejś ciotki na północ. Wróci za parę dni.

- Okej, posłuchaj... Muszę Ci coś powiedzieć.

- Co Ty, płaczesz? Martyna? Co się stało?

- Piotrek miał wypadek. Na motocyklu - wydusiłam, ciężko łapiąc powietrze. - Możesz przyjechać?

- Zaraz będę - odparł szybko.

- Tylko uważaj na drodze, proszę - zdążyłam powiedzieć, po czym chłopak się rozłączył.

Nie minęło piętnaście minut, kiedy wpadł jak burza do szpitala.

- Gdzie on jest?

- Operują go. Boże, tak się boję...

- Cii, spokojnie - odpowiedział, po czym przyciągnął mnie do siebie i objął silnymi ramionami. Chyba właśnie tego było mi trzeba. - Chrzaniony motocykl, jak on jeździ? Nie mógł uważać?

- To nie tak - zaprzeczyłam. - Podobno wjechała w niego ciężarówka.

- Nie płacz, ktoś w ogóle coś Ci powiedział? W jakim on jest stanie?

- Tomek, nie rozumiesz? Ciężarówka! On może umrzeć w każdej chwili. Jest bardzo źle - zakończyłam, z naciskiem na słowo "bardzo".

- Jasna cholera... - wykrztusił zszokowany chłopak, po czym oparł głowę o ścianę. - A jak Ty się trzymasz? - dodał po chwili.

- Tak jak widzisz, nie trzymam.

- Może zadzwonię do Oli i zabierze Cię do domu, czy gdzieś?

- Nie ma mowy. - Pokręciłam głową. - Muszę tu zostać. Muszę wiedzieć.

Martyna i Piotrek ~ Zaufaj, pokochaj, bądźOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz