*Martyna*
- Martyna, co się dzieje?
- A jak Pan myśli, doktorze? - prychnęłam. Co to w ogóle miało być za pytanie?
- Chodź, porozmawiamy na zewnątrz.
Wyszliśmy na świeże powietrze i usiedliśmy na ławce. Wzięłam głęboki wdech i spojrzałam na niego opuchniętymi od płaczu oczami.
- Jeśli on umrze, to ja nie mam po co żyć, nie chcę, rozumie Pan?
- Martyna, nawet tak nie myśl. On jest cholernie silny i zrobi wszystko, by z tego wyjść.
- Tylko czy to wystarczy?
- Musi. I tego się trzymajmy.
- Sam Pan w to nie wierzy, prawda? - spytałam z kpiącym uśmiechem, który zniknął z mojej twarzy w przeciągu kilku sekund. Co ja gadam?
- Wierzę. I Ty też powinnaś.
- Wie Pan, co jest najgorsze? Że muszę być silna, nawet, jeśli on tego nie przeżyje. Że nie będę mogła się poddać. A wie Pan dlaczego? - Spojrzał na mnie pytająco. - Bo noszę w sobie jego dziecko. Jedyne, co po nim mam.
Między nami nastała kilkusekundowa cisza. Wiktor odchrząknął, przysunął się do mnie i otoczył mnie ramieniem, po czym odezwał się:
- Piotrek... On wie?
- Nie, raczej nie - odparłam. - Powiedziałam mu przed chwilą, ale... Nie słyszał mnie, prawda?
Banach pokręcił głową.
- Jest pod dobrą opieką, wyjdzie z tego.
Który już raz to słyszałam?
- Musisz o siebie dbać, o siebie i o dziecko. Piotrek by mi nie darował, gdybym o to nie zadbał. Chodź, położysz się w pokoju pielęgniarek.
Nie protestowałam, choć nie byłam zmęczona. Kiedy zostałam sama, powoli dotknęłam mojego brzucha.
- Tatuś na pewno będzie walczył, wiesz? Jest bardzo dzielny i silny, mnóstwo razy mnie bronił i ratował, ale teraz sam potrzebuje pomocy. Ale na pewno wszystko będzie dobrze. Nie powinnam się denerwować, ale to graniczy z cudem, przepraszam. Wytrzymaj to, maluszku, jeszcze trochę.
Nie wytrzymałam zbyt długo w jednym miejscu, szybko wyszłam i skierowałam się w stronę bloku operacyjnego. Wiedziałam, że jeszcze nie skończyli, ale i tak chciałam tam być. Jak najbliżej niego. Wtedy przypomniałam sobie o jego rodzinie. Oni nic nie wiedzą. Musiałam jakoś ich zawiadomić, więc postanowiłam zadzwonić do Tomka.
- Hej, bratowa. Co nowego?
- Tomek, jesteś razem z mamą?
- Nie, pojechała do jakiejś ciotki na północ. Wróci za parę dni.
- Okej, posłuchaj... Muszę Ci coś powiedzieć.
- Co Ty, płaczesz? Martyna? Co się stało?
- Piotrek miał wypadek. Na motocyklu - wydusiłam, ciężko łapiąc powietrze. - Możesz przyjechać?
- Zaraz będę - odparł szybko.
- Tylko uważaj na drodze, proszę - zdążyłam powiedzieć, po czym chłopak się rozłączył.
Nie minęło piętnaście minut, kiedy wpadł jak burza do szpitala.
- Gdzie on jest?
- Operują go. Boże, tak się boję...
- Cii, spokojnie - odpowiedział, po czym przyciągnął mnie do siebie i objął silnymi ramionami. Chyba właśnie tego było mi trzeba. - Chrzaniony motocykl, jak on jeździ? Nie mógł uważać?
- To nie tak - zaprzeczyłam. - Podobno wjechała w niego ciężarówka.
- Nie płacz, ktoś w ogóle coś Ci powiedział? W jakim on jest stanie?
- Tomek, nie rozumiesz? Ciężarówka! On może umrzeć w każdej chwili. Jest bardzo źle - zakończyłam, z naciskiem na słowo "bardzo".
- Jasna cholera... - wykrztusił zszokowany chłopak, po czym oparł głowę o ścianę. - A jak Ty się trzymasz? - dodał po chwili.
- Tak jak widzisz, nie trzymam.
- Może zadzwonię do Oli i zabierze Cię do domu, czy gdzieś?
- Nie ma mowy. - Pokręciłam głową. - Muszę tu zostać. Muszę wiedzieć.
CZYTASZ
Martyna i Piotrek ~ Zaufaj, pokochaj, bądź
Fanfic*Największa drama w książce zaczyna się w rozdziale 67; jeśli wpadłeś tu, ale nie jesteś pewien, czy chce Ci się czytać 145 części - polecam właśnie te rozdziały!* Ps. #1 W NA SYGNALE - DZIĘKUJĘ! Martyna i Piotrek. Historia tak dobrze nam znana. M...