*Piotrek*
- Nie... Nasze dziecko... Piotrek...! - wykrztusiła przerażona dziewczyna, nadal trzymając się za brzuch.
- O Boże... - wyszeptałem, gdy zaczęło docierać do mnie co się dzieje. - Pomocy! - krzyknąłem, bo zauważyłem na korytarzu pielęgniarkę. - Spokojnie, kochanie, wszystko będzie dobrze, oddychaj... - próbowałem ją uspokoić, gdy zaczęła płakać.
Po kilku sekundach Martyna siedziała już na wózku, a pielęgniarka wywoziła ją z mojej sali. Akurat w momencie, kiedy do środka wszedł Banach. Chciałem jak najszybciej iść za nią, ale byłem osłabiony i nie potrafiłem wykonywać gwałtownych ruchów.
- Piotr, co tu się stało?
- N-nie, nie wiem. Martyna dostała krwotoku. Była w ciąży?!
Wiktor przełknął ślinę.
- Muszę do niej iść! Szybko, błagam, niech mi pan pomoże!
- Tak, już, złap się mnie.
Wiktor chwilę później wywiózł mnie na wózku z sali. Chciałem zobaczyć się z Martyną, ale miała robione USG albo jakieś inne badania. Sam nie wiedziałem.
- Pan... Pan wiedział, prawda? - spytałem, choć znałem odpowiedź. - Kiedy... Jak? Błagam, niech mi pan powie, cokolwiek - wyszeptałem drżącym głosem.
Banach odchrząknął i położył dłoń na moim ramieniu.
- Piotrek, posłuchaj... - zawiesił się, jakby nie do końca wiedział, od czego zacząć. - Tego popołudnia, kiedy... Kiedy miałeś ten wypadek, ona chciała ci powiedzieć.
- Boże... Czyli cały ten czas... - Schowałem głowę w dłoniach, powoli zaczynając rozumieć całą tę sytuację. Przez cały mój pobyt w śpiączce, kiedy niemal umierałem, kiedy nie dawali mi szans, ona była w ciąży. Nie, to nie tak miało być. - Nie wierzę... - wyszeptałem. - To moja wina, to wszystko moja wina!
- Piotr, przestań, co ty pieprzysz, co?
- Żyła w przekonaniu, że będzie musiała sama wychowywać nasze dziecko, czy się mylę? To i tak cud, że dotrzymała ciążę aż do teraz. Przecież tyle razy było już tak źle... Jak ona sobie radziła?
- Była dzielna, ale ledwo dawała radę. Widziałem, jak płakała, błagała, modliła się... Próbowałem jej pomóc, ale ile mogłem zrobić?
- Dziękuję. Wie pan... Kiedy byłem w śpiączce... Ja nie pamiętam zbyt wiele, praktycznie nic, ale chyba towarzyszyło mi uczucie, że pan mi pomaga. To znaczy, Martynie. I że nawet jeśli to wszystko się nie uda, jeśli umrę, to mogę na pana liczyć.
- Pan Strzelecki? - Nade mną pojawiła się jakaś pielęgniarka. Przytaknąłem. - Może pan wejść do narzeczonej. Zabiorę pana.
Po chwili wjechałem do sali na ginekologii.
- Martyna... - zacząłem, ale żadne słowa nie były chyba odpowiednie. - Tak mi przykro, przepraszam.
Odwróciła się do mnie i ujrzałem jej błyszczące oczy.
- Przecież nie mogłeś tego wiedzieć. Nie zrobiłeś nic nie tak. Ja... Nie chciałam, żeby to wszystko tak wyszło...
- Już dobrze, damy sobie radę - wyszeptałem, pewny, że Martyna poroniła.
- Piotrek... My... Będziemy mieli dziecko, wszystko z nim w porządku - powiedziała, ocierając łzę, która spływała jej po policzku. - Wszystko będzie dobrze...
Nie potrafiłem wykrztusić ani słowa. Pokręciłem głową z niedowierzaniem, a w moich oczach zabłyszczały łzy. Nie pamiętam, kiedy ostatnio płakałem, ale teraz nie umiałem się powstrzymać. Kilka łez spłynęło po moich policzkach. Gdy Martyna je zauważyła, podniosła dłoń do mojej twarzy i otarła je.
- Tak bardzo cię kocham... - wyszeptała.
- Ja was też - odparłem, uśmiechając się. - Jestem z ciebie taki dumny.
- Dlaczego?
- Bo mimo wszystkiego, co się działo, ty dałaś radę. Nawet nie wyobrażam sobie, jak się czułaś.
Dziewczyna uśmiechnęła się delikatnie i położyła dłoń na swoim brzuchu.
- Nie miałam wyjścia. Ale teraz... Będziesz już z nami zawsze, prawda? Obiecujesz, że nigdy nas nie zostawisz? - dodała, biorąc moją dłoń i układając na swojej.
- Przysięgam. Zawsze będę przy was. I zrobię wszystko, abyście byli szczęśliwi.
Zamierzałem spełnić tę obietnicę. Najlepiej, jak tylko będę umiał.
CZYTASZ
Martyna i Piotrek ~ Zaufaj, pokochaj, bądź
Fanfic*Największa drama w książce zaczyna się w rozdziale 67; jeśli wpadłeś tu, ale nie jesteś pewien, czy chce Ci się czytać 145 części - polecam właśnie te rozdziały!* Ps. #1 W NA SYGNALE - DZIĘKUJĘ! Martyna i Piotrek. Historia tak dobrze nam znana. M...