Prolog

300 11 19
                                    

Bieganie nigdy nie było dla mnie tak trudną rzeczą, jak dzisiaj. Właśnie biegłam przez lotnisko, trzymając w swoich ramionach dziecko. Ludzie patrzyli na mnie, jak na wariatkę, ale nie przejmowałam się tym. 

Dopiero co przyleciałam do Sydney, a już musiałam biec, żeby nie spóźnić się na miejsce. Miałam pomagać w robieniu zdjęć, ponieważ taka była moja praca, ale znając moje szczęście nie dotarłam na lotnisko na czas i poleciałam późniejszym lotem. Miałam wrażenie, że agencja mnie zabije, ale w tej chwili myślałam tylko o tym, żeby zminimalizować szkody. 

Moją walizkę prowadził mój kolega z pracy, który również miał dzisiaj robić zdjęcia. Biegł tuż za mną, ciągnąc walizkę. 

- W bok, gdzie biegniesz Angie?! - krzyknął Ryan, skręcając prędko w bok, kierując się na dolny parking. 

Zatrzymałam się, oglądając tylko po to, żeby rzucić się za nim. 

Dziecko w moich rękach na dodatek jeszcze zaczęło płakać. O cholera, jeszcze to. 

- Długo nam to zajmie? - zapytałam, doganiając ciemnowłosego chłopaka z zielonkawymi odrostami. 

- Jakieś pół godziny - westchnął, dopadając zamówionej wcześniej taksówki. 

Otworzył mi drzwi, a sam wpakował walizkę do bagażnika. 

- Kiedy Daisy, będzie mogła przyjechać po tego szkraba? - zapytał, wsiadając na siedzenie obok mnie i malucha na moich kolanach. 

Dziecko lekko jeszcze płakało, ale powoli przestawało. 

- Powiedziała, że przyjedzie jak najszybciej - westchnęłam, gdy kierowca ruszył. 

Czekała mnie na prawdę długa i męcząca trasa.  

Perspektywa Clintona

Właśnie przygotowywaliśmy się mentalnie na wyjście na scenę, gdy do pomieszczenia wbiegł Ryan - nasz fotograf i przyjaciel... niosąc na rękach dziecko?

- Watanabe, to twoje? - roześmiał się Mitchel, patrząc się na chłopaka z niedowierzaniem wyraźnym na jego twarzy. 

- Nie, pilnuję je tylko - westchnął, siadając na kanapie między mną, a Christianem, który od razu zaczął bawić się z dzieckiem. Anthony zawsze taki był. 

- Ale z ciebie ładny chłopiec, wiesz? - powiedział blondyn, zabierając malca na swoje kolana - Jak się nazywa? 

- Nie wiem... - wzruszył ramionami Ryan. 

- Czyje to dziecko? - zapytałem czując się lekko zagrożony i jednocześnie przerażony obecnością tak małego człowieka obok mnie. Bałem się, że zrobię mu krzywdę - Ukradłeś je, czy co?

- Angeline Jensen... - zaczął, gdy nagle do pomieszczenia ktoś wszedł. 

Była to niska, chuda dziewczyna o czarnych włosach ostrzyżonych krótko, jak na chłopaka. Jej twarz wyglądała... ciekawie. Jej usta były pełne, jej nos delikatnie zadarty do góry, a jej oczy... zielone tęczówki sprawiały, że moje oczy nie potrafiły się na nie nie patrzeć. Po chwili zauważyłem jej liczne tatuaże na rękach i jeden nieskończony tatuaż róży na szyi. 

- Freddie! - zawołała, biorąc dziecko z kolan Christiana - O hej, jestem An...

- ...Angeline? - powiedziałem, nie mając kontaktu z rzeczywistością. 

- T-tak - spojrzała na mnie, mrużąc oczy - Mogłabym się przywitać w jakiś lepszy sposób, ale jestem zabiegana. 

- To twoje dziecko? - zapytał Mitchel, podchodząc, podając palec malcowi imieniem Freddie. 

- Nie - wyraźnie się zarumieniła, zakładając kosmyk przydługich włosów za ucho - Przywiozłam go z powrotem do mojej siostry, bo wysłała go do mnie na wakacje... i teraz powinna tu być, żeby go zabrać. 

Nie wiem dlaczego, ale kamień spadł mi z serca. Czyli to nie było jej dziecko...

- Och, chyba właśnie jest! - spojrzała na telefon, poprawiając dziecko w swoich rękach - Przywitamy się poprawniej jak odstawię tego dżentelmena mamie - posłała nam ciepły uśmiech, wychodząc prędko z pomieszczenia. 

Miałem wrażenie że coś poczułem... I bałem się tego. Nawet bardzo.

////

Obiecuję, że postaram się dodawać jak najwięcej ;)

Komentarze mile widziane...

Angeline // Clinton Cave PLOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz