X

8.3K 490 16
                                    


Październik dobiegał końca, a wraz z nim nadszedł czas na pierwszy mecz quidditcha w tym roku szkolny. Każdy mecz był ważnym wydarzeniem, nie tylko dla biorących w nim udział domów, ale i dla całej szkoły. Zawsze wiązało się z tym wiele emocji, zarówno pozytywnych, jak i niestety negatywnych wynikających z przegranej. W pokoju z kamiennymi ścianami o niskim sklepieniu ostatnią naradę przed meczem z Gryffindorem odbywała drużyna quidditcha Slytherinu składająca się z pięciu chłopców i dwóch dziewcząt. Na podsumowanie głos zabrał Victor Collins- kapitan. 

-Wszystko mamy przećwiczone. Wyśpijcie się dobrze, jutro wielki dzień. - Po tych słowach zgromadzeni w pokoju wspólnym slytherinu zaczęli rozchodzić się do swoich dormitoriów przybijając sobie piątki na pożegnanie. Drużyna trenowała dziś kilka godzin, chcieli mieć pewność, że mają dokładnie wyćwiczone wszystkie zagrania. Gdy już wszyscy się rozeszli blondyn zorientował się, że nie ma ze sobą swoich rękawic do gry, po chwili namysłu uświadomił sobie, że zostawił je na parapecie, na korytarzu,  gdy zaczepiła go nieco młodsza krukonka. Były to jego szczęśliwe rękawice, nie zwlekał więc i mimo tego, że było już po północy opuścił pokój wspólny i ruszył schodami do góry. Znalazł się na korytarzu, który okryty był mrokiem, jedyne światło dawał księżyc zaglądający zza okna. Chłopak szedł powoli, a jego myśli krążyły wokół jutrzejszej rozgrywki. 

-A pan gdzie się wybiera? To chyba jeszcze nie pora na mecz. - Przed Victorem jak z podziemi wyrosła nagle nauczycielka numerologii świecąc mu różdżką prosto w oczy, wyglądała jednak inaczej niż zwykle, miała na sobie długą, czarną, satynową koszulę nocną, oraz pasujący szlafrok z długim rękawem. Jej włosy były w lekkim nieładzie. Chłopak otworzył usta z zachwytu, jego nauczycielka wyglądała bardziej zmysłowo niż zwykle. Nawet blada twarz i podkrążone oczy były niezauważalne w tym świetle. Trudno ukryć, że kobieta była częstym tematem, chłopców ze starszych roczników. Nic w tym dziwnego, nie często widywali tak piękne nauczycielki, mimo tego, że praktycznie co roku przez kadrę nauczycielską przewijał się ktoś nowy. 

-No słucham? - Dodała kobieta nieco ostrzej. - Mowę ci odebrało?

-Przypadkowo zostawiłem na korytarzu rękawicę, nie chce czekać do rana, żeby po nie pójść. - Chłopak zmrużył oczy, w które Elizabeth ciągle świeciła mu różdżką. 

-Następnym razem pilnuj lepiej tych swoich rękawic. Chyba, że masz ochotę pozbawić domu, kilku kolejnych punktów, a wydaje mi się, że już wystarczająco przez ciebie ucierpiał. - Kobieta zniżyła różdżkę, a chłopak przetarł oczy.

-To był pierwszy i ostatni raz pani profesor. - Collins nie mógł spuścić wzroku z Elizabeth.

-Wątpię. Ale odpuszczam panu dzisiaj, tylko temu, bo mam nadzieję, że zrekompensuje się pan jutro na meczu. 

-Oczywiście. Wygramy to. 

-Idź już po te rękawice i od razu wracaj do dormitorium. - Kobieta powiedziała surowo i ruszyła przed siebie. - Nox.

Chłopak przez chwile jeszcze wpatrywał się w ciemność, gdzie przed momentem z jego oczu zniknęła nauczycielka. Potem ruszył szybko po rękawice, które leżały dokładnie tam gdzie je uprzednio zostawił i udał się do dormitorium, szczęśliwy, że Havens pierwszy raz oszczędziła mu kary. 

Tymczasem Elizabeth dotarła do skrzydła szpitalnego, z którego ukradkiem wykradła eliksir. Gdy wyszła na korytarz, ktoś nagle oślepił ją różdżką, kobieta wzdrygnęła się i upuściła fiolkę z eliksirem na podłogę robiąc przy tym hałas na cały korytarz, gdy mężczyzna opuścił różdżkę okazało się, że jest to Severus.

-Cholera, Snape! - Oboje spojrzeli na rozbitą fiolkę, z której wypłynął cały eliksir.

-No proszę, byłem przekonany, że jakiś smarkacz znowu urządza sobie żarty w środku nocy. A tu taka niespodzianka. - Powiedział mężczyzna jedwabiście.

-Czasami zapominam, że teraz jestem nauczycielką i nikt mi nie odbierze punktów za wieczorne wycieczki... Reparo. - Kobieta machnęła różdżką w stronę eliksiru, a w zasadzie tego co po nim zostało i w jednej chwili w jej ręce znajdowała się zrekonstruowana fiolka z fioletowym płynem.  - Ale już nigdy nie będę łudziła się, że jak wychodzę w nocy to nikogo nie spotkam... - Havens poprawiła szlafrok. - Już rozumiem dlaczego chodzisz dwadzieścia cztery godziny na dobę w tych szatach. - Mężczyzna dopiero po tych słowach zwrócił uwagę na to, w co kobieta jest ubrana i zmierzył ją wzrokiem. Dziwiło go, że spaceruje w tym po korytarzach, nie była to bowiem standardowa koszula nocna i szlafrok w jakich paraduje Minerwa. Jednak najbardziej skupił się na fiolce, którą trzymała w ręce.

-Eliksir słodkiego snu?

-W końcu z jakichś powodów stoję o pierwszej w nocy w szlafroku na korytarzu, zamiast spać w swoim łóżku.

-To nie wywar żywej śmierci, mogłaś sobie go załatwić w środku dnia i bezpośrednio u Poppy. Ale przecież ty uwielbiasz zachowywać się jak dzieciak. 

-Daj sobie spokój Severusie, chociaż raz. - Elizabeth minęła go i ruszyła w stronę lochów. Gdy weszła do siebie, od razu ułożyła się w łóżku i wzięła łyk z fiolki. Zasnęła. Kobieta nie spała dobrze od wizyty w zakazanym lesie. Z raną było coś nie tak, mimo tego, że minęło kilka dni ona ciągle bolała. Przez brak snu i ból czarnowłosa, coraz gorzej się czuła. Była coraz bardziej blada i osłabiona, starała się nie dać tego po sobie poznać, jednak niektórzy zaczęli dostrzegać, że coś jej dolega.

Rano na  śniadaniu panował większy zgiełk niż zwykle. Wszyscy rozmawiali o meczu, który miał rozpocząć się już za kilka godzin. Pogoda dziś wyjątkowo dopisywała. Jedyną przeszkodę dla graczy mógł stanowić dość silny wiatr. Jednakże w obliczu innych warunków pogodowych z jakimi już musieli się zmierzyć, była to bułka z masłem. Przed godziną jedenastą tłumy uczniów ruszyły na boisko, towarzyszył im ogromny gwar.  Widoczne były też transparenty i chorągwie na cześć obu z drużyn. Gdy już wszyscy zajęli miejsca, ku środkowi boiska z obu jego końców zaczęły nadchodzić dwie drużyny, jedna w szmaragdowych, a druga w szkarłatnych szatach. 

-Kapitanowie, podajcie sobie ręce. - Oznajmiła dziarsko pani Hooch, gdy obie drużyny stały już na środku. Collins uścisnął dłoń kapitana Gryffindoru. - Wsiadać na miotły i na mój gwizdek... trzy dwa jeden... - Ryknęła Pani Hooch, a po chwili dało się słyszeć gwizdek. W tym samym momencie czternastu  zawodników wystartowało.

-Gryfoni w posiadaniu kafla, Smith mknie prosto ku bramkom ślizgonów, jest już blisko, oj nieee Hallow przejmuje kafel, wzbija się wysoko. A co to?! Adams pięknie zagrał tłuczkiem, Hallow puszcza kafla przejmuje go kapitan gryffindoru. Gryfoni znowu przy piłce, wspaniały zwód. TAAAAK TRAFIŁ, DZIESIĘĆ DO ZERA DLA GRYFFINDORU!- ryknął komentator, a morze szkarłatu na trybunach natychmiast podniosło okrzyk.

-Zaczyna się ciekawie... - Elizabeth mruknęła do Snape'a siedzącego obok niej, a w jej głosie można było usłyszeć nutkę złośliwości, ten tylko się skrzywił nieznacznie. Gra trwała dalej, w pewnym momencie Pani Hooch oznajmiła. 

-Rzut wolny dla Gryfonów za niesprowokowany atak na ich ścigającego! Rzut wolny dla Ślizgonów za rozmyślne kontuzjowanie ich ścigającego. - Po tych słowach obie drużyny przystąpiły do rzutu. 

-A cóż to?! obie drużyny zyskują po dziesięć punktów. A więc dwadzieścia do dziesięciu dla Gryffindoru!

Gra rozkręciła się na dobre, publiczność zamarła dokładnie obserwując ruchy zawodników.

-Smith ograł obrońcę! trzydzieści do dziesięciu dla Gryffindoru!! Znowu rozległy się krzyki zadowolenia z trybunów, kibicujących Gryffindorowi było widocznie więcej niż przedstawicielom domu węża. 

-Gryfoni przy piłce, ślizgoni przy piłce.... gryfoni znowu w ataku. O TAK! Kolejne punkty dla Grffindoru! Chyba ślizgonom szczęście dziś nie dopisuje. - Na twarzy siedzącego na trybunach Snape'a malował się ohydniejszy niż zwykle grymas. Czego nie można było powiedzieć o Minerwie, która w skowronkach oklaskiwała swoich podopiecznych. Również na twarzy Dumbledore'a malował się szeroki uśmiech. Z każdą minutą gryfoni zdobywali coraz więcej punktów, a szanse ślizgonów na wygraną malały.

Czarne szaty ||Severus SnapeOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz