XVII

7.2K 485 124
                                    

Elizabeth obudziła się, było już południe. Zobaczyła, że nie ma u niej Snape'a i odetchnęła z ulgą, domyśliła się, że poszedł na lekcje. Lekko osłabiona wstała z łóżka i wzięła prysznic. To była ciężka noc, dawno nie czuła, aż tak ogromnego zmęczenia i osłabienia. Ubrała się i uczesała, nie miała apetytu, więc nawet nie fatygowała się do kuchni. Usiadła na fotelu i zaczęła na poważnie rozmyślać, czy powinna w takim stanie ponownie iść dzisiaj na poszukiwanie. Wczoraj była przekonana, że jest z nią dużo lepiej. Teraz zastanawiała się, czy nie będzie tylko kulą u nogi dla reszty gdy zasłabnie. Rozmyślanie przerwało jej pukanie do drzwi, spodziewała się wszystkiego, ale nie tego co zastała. Przed drzwiami nie stał nikt, jej oczom ukazał się tylko kosz herbacianych róż, położony tuż przed drzwiami. Kobieta rozejrzała się po korytarzy, ale nikogo nie dostrzegła. Wzięła kosz i weszła do środka. Położyła go na biurku i zauważyła włożoną między kwiaty karteczkę. 

Szybkiego powrotu do zdrowia.

Elizabeth przeczytała i mimowolnie się uśmiechnęła, nie mogła zaprzeczyć, że był to miły gest. Przez chwilę zastanawiała się od kogo mogą być kwiaty, próbując rozszyfrować pismo, znajdujące się na małej karteczce, po czym zaczęła przeszukiwać sterty papierów, które leżały na biurku obok kosza z kwiatami. Zajęło jej to kilka minut, ale w końcu znalazła esej, którego szukała i porównała do niego pisma z karteczki dołączonej do róż.

-Collins, tak jak myślałam. Co ten chłopak znowu kombinuje? - Wymamrotała pod nosem sama do siebie. Chłopak kręcił się wokół niej częściej, niż powinien, więc z pozoru niewinny i miły gest, jakim było ofiarowanie róż, zaczął ją mocno zastanawiać. Być może chłopak naprawdę ją lubił, a nie tak jak wcześniej myślała zależało mu tylko na ulgowym traktowaniu, aczkolwiek ciężko jej było zaakceptować to stwierdzenie i obawiała się, że młodzieniec posuwa się już tak daleko, tylko po to by zdobyć dobre oceny. Odłożyła kosz na bok i machnięciem różdżki ułożyła papiery, które chwile wcześnie rozrzuciła po całym biurku i nie tylko. Z racji, iż czuła się całkiem znośnie przystąpiła do sprawdzania jednej ze stert z esejami uczniów, nie wiadomo jak będzie się czuła w kolejnych dniach, ani kiedy wróci do pracy, więc postanowiła tego nie odkładać. Po poprawieniu części pracy stwierdziła, że dziś się w końcu pojawi na obiedzie w Wielkiej Sali. Ta chęć wynikała z jej wczorajszego samopoczucia, zaczęła się coraz bardziej obawiać, że wkrótce po prostu nie będzie w stanie opuścić swojego łóżka, a  co dopiero swojej kwatery. Wymalowała czerwoną szminką usta i była gotowa by wyjść. Zamknęła drzwi i ruszyła powoli w stronę schodów, gdy szła jej oczom ukazał się nie kto inny jak czwórka najpopularniejszych ślizgonów, na czele z Collins'em. Wyglądało na to, że też idą na posiłek. Kobieta zatrzymała się.

-Panie Collins. - Powiedziała bardziej ostro niż zwykle, a na jej twarzy zagościła surowa mina. Chłopcy gwałtownie się odwrócili, dwóch z nich się nawet uśmiechnęło. 

-Dzień dobry, pani profesor. - Powiedzieli uczniowie chórem.

-Dogonię was. - Blondyn powiedział do kolegów i podszedł do nauczycielki z uśmiechem na twarzy, mimo, że kobieta nie wyglądała na przyjaźnie nastawioną.

-Cieszę się, że panią widzę, jak się pani czuje? - Chłopak uśmiechnął się czarująco, miał urok i doskonale wiedział jak go wykorzystać. 

-Czy ma mi pan coś do powiedzenia? 

-Prócz tego, że dobrze pani wygląda? Chyba nie.

-Collins. - Warknęła Havens, po czym znów przybrała zwykły ton i przeszywając młodzieńca wzrokiem, kontynuowała. - Dziwnym trafem pod moimi drzwiami, znalazły się kwiaty, czy wie pan coś o tym? 

Czarne szaty ||Severus SnapeOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz