XLIX

6.3K 444 124
                                    

Czarownica przeteleportowała się na ponurą ulicę. Dzień był deszczowy, a niebo spowite było ciemnymi chmurami. Stanęła przed dużą bramą, prowadzącą do niewielkiego zaniedbanego dworku. Częściowo obrośniętego bluszczem. Z pewnością należał kiedyś do jakiejś niewielkiej zamożnej rodziny, ale lata świetności miał już dawno za sobą. Czarownica pchnęła starą skrzypiącą bramkę i chwilę potem znalazła się wewnątrz posiadłości. Przed marmurowymi schodami stała niewielka fontanna, wysuszona na wiór. Kobieta zawahała się, aż w końcu powoli ruszyła schodami w górę. Zachowując wszelką ostrożność, niezauważalnie wyjęła różdżkę i zaklęciem otworzyła drzwi. Mimo tego, że tuż obok posiadłości, nie było innych domów, naprzeciw ciągnęły się zadbane, ciągle zamieszkiwane kamienice, więc wolała nie narażać się na wścibskie oczy mugoli. W środku panował półmrok, a pajęczyny pokrywały prawie każdy kąt. Wiktoriańskie, eleganckie meble, były pogryzione przez szczury i inne szkodniki. Elizabeth ściągnęła z głowy kaptur, będący częścią czarnej krótkiej peleryny, wzięła wdech i ostrożnie ruszyła przed siebie zaniedbanym holem. Weszła do salonu, który wyglądał jak po napadzie, podniosła z ziemi potłuczoną ramkę ze zdjęciem, na którym uwieczniona była elegancka para. Wysoki, przystojny, czarnowłosy mężczyzna w cylindrze oraz blondynka średniego wzrostu, w czarnej garsonce i pięknych perłach. Przed nimi stały dwie dziewczynki, jedna zdecydowanie starsza, podobna do ojca i równie dystyngowana, druga młodsza i niesforna z szerokim uśmiechem na buzi, przypominająca matkę. Elizabeth chwilę przyglądała się fotografii, w końcu odłożyła ją na komodę i nostalgicznie spojrzawszy na stary fortepian, ruszyła skrzypiącymi schodami na górne piętro. Znalazła się w sypialni pełnej regałów. Zaczęła przeszukiwać jeden z nich, chwilę zajęło jej nim znalazła to po co przyszła. Włożyła książki i papiery do kopertowej torebki, na którą z pewnością rzucone było zaklęcie powiększające. Wychodząc spojrzała za uchylone drzwi, pokoju dziecięcego. Zabawki w nim były porozrzucane i tak jak meble ponadgryzane, przez szkodniki. Kobieta pociągnęła nosem i poprawiając długie, czarne rękawiczki szybkim krokiem ruszyła do wyjścia. Na zewnątrz poczuła napływające do oczu łzy, niezważająca na nasilający się deszcz, puściła się przed siebie mugolską kamienicą. Szła tak długo, że przemokła do suchej nitki. Była już daleko od dworku, a kamienice robiły się coraz bardziej ponure i wydawało się nawet, że opuszczone. Stukot jej obcasów niosło echo. 

W tym czasie Severus zaparzał kawę w swojej niewielkiej jasnej kuchni, z sufitu której zwisało kilka roślin, wyglądających całkiem zdrowo, co było dziwne zważywszy na to jak rzadko przebywał tu mistrz eliksirów. Z gramofonu leciała cicha muzyka, nieco zakłócana przez szum deszczu. Ciemnooki mężczyzna wziął łyk kawy spoglądając przez okno i ujrzał, przemokniętą kobietę w ołówkowej sukience do kolan i krótkiej czarnej pelerynie, kroczącą środkiem wybrukowanej drogi. Poczuł ukłucie w żołądku, gdy po chwili rozpoznał w niej nauczycielkę numerologii, tę samą przed, którą uciekł tydzień temu z Hogwartu. Przeniósł się do drugiego okna, z którego miał lepszy widok na całą drogę i obserwował jak kobieta mija jego mieszkanie, wyglądała na roztrzęsioną, co potwierdzał jej spacer w deszczu. A w zasadzie bieg, bo to bardziej przypominało jej tempo. Nie myśląc wiele wybiegł z mieszkania i chwilę później znalazł się za nauczycielką, złapał ją delikatnie za nadgarstek. Czarnowłosa od razu rozpoznała dotyk mężczyzny, jej serce zatrzymało się na chwilę. Odwróciła się niepewnie przecierając spuchnięte od łez policzki. Mężczyzna spojrzał badawczo na jej twarz i nieoczekiwanie objął kobietę. Ta poczuła ulgę i jakieś ciepło napełniające ją. Chyba tego właśnie potrzebowała w tej chwili, chociaż nigdy nie przyznałaby się do tego. Gdy uspokoiła się już trochę, Snape niezważająca na to, że jest na środku ulicy, ani na to, że ulewa przemoczyła go już do cna, wbił się w usta Elizabeth. Jej początkowe zaskoczenie minęło szybko, a na jego miejscu pojawiło się pragnienie. Oddała pocałunek mężczyźnie, krople wody spływały po ich twarzach i złączonych ustach. Sprawiając, że ta chwila była jeszcze bardziej wyjątkowa. Nie słyszeli nic, prócz szumu deszczu i swoich oddechów, nie przerażała ich myśl, że ktoś może ich zobaczyć. W końcu oderwali się od siebie i chwile wpatrywali się w swoje napełnione pożądaniem oczy, w końcu Elizabeth spytała o to co nurtowało ją, odkąd poczuła uścisk mężczyzny.

Czarne szaty ||Severus SnapeOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz