Odcinek 79

780 101 45
                                    

Aomine czuł się podle, uciekając z domu.

Właściwie nie była to do końca ucieczka – raczej zwykłe czmychnięcie, nim ktokolwiek z domowników się obudzi. Daiki wstał dużo wcześniej niż zazwyczaj. Poprzedniego wieczora Kise próbował z nim porozmawiać, pukał cicho do jego drzwi i prosił, by ten mu otworzył, ale Aomine był głuchy na jego wołania. Rankiem po cichu wyszedł ze swojego pokoju, zrobił sobie kanapki do pracy i wyszedł, zanim go zauważono.

Na zewnątrz było zimno – przymrozek dawał się porządnie we znaki mimo grubej kurtki, a dodatkowo padał jeszcze śnieg. Miasto wciąż skąpane było w ciemnych szarościach, słońce jeszcze nie zawitało do Tokio.

Daiki poprawił czapkę na głowie, wsunął ciepłe rękawiczki na dłonie i, wciskając je dodatkowo w kieszenie kurtki, ruszył na dworzec.

Noc przespał spokojnie, choć zasypiał dobrą godzinę. Na szczęście jednak nie dręczyły go żadne koszmary; spał mocnym snem, dopóki nie zadzwonił budzik. Rano był trochę zaspany, ale myślał dość trzeźwo i nie czuł przynajmniej tego otępienia, co wcześniej.

Co jednak nie znaczyło, że poprawił mu się humor.

Jakiś znajomy przywitał go, mijając go w drodze, ale Daiki zbyt późno zorientował się, że go zna. Tamten jednak nie miał czasu się przejmować – gdy ciemnoskóry się obrócił, mężczyzna już zniknął za rogiem. Aomine szedł więc dalej, pogrążony w myślach. Zastanawiał się, co powinien zrobić?

Prawdę mówiąc, nie chciał iść na pogrzeb. Nie chciał oglądać trumny Sakurai'a, nie chciał patrzeć nawet na jego rodziców. W ogóle nie chciał patrzeć na kogokolwiek z jego bliskich: według opinii nauczycieli, Ryou miał sporo przyjaciół. Na pewno dla wielu osób był ważny i Aomine nie chciał patrzeć tym ludziom w oczy. Bo przecież to z jego winy Sakurai popełnił samobójstwo.

Poprzedniego wieczora, przed zaśnięciem, Daiki zastanawiał się, czy chłopak mógł mieć może jakiś inny powód. Chciał w to wierzyć, bo chciał się poczuć lepiej – próbował wymyślić jakiś dobry powód, by się zabić, ale jego zdaniem nie było na tym świecie ani jednego. No, może poza stratą wszystkiego, co się kochało.

Ryou kochał Aomine, ale przecież kochał również rodziców, prawda? Owszem, rzadko bywali w domu i miał im to za złe, ale nadal ich kochał. Żywił też ciepłe uczucia do Imayoshiego, który obecnie nie odbierał od Daikiego telefonu, kochał też swoją młodszą siostrę, nawet jeśli ta uczęszczała do prywatnej szkoły dla dziewcząt i mieszkała w akademiku, wobec czego nieczęsto się widywali.

No i na pewno miał przyjaciół, których darzył miłością. Sakurai miał w życiu wiele rzeczy, dla których warto było żyć. Czy to naprawdę możliwe, że z powodu utraty Aomine, chłopak uznał, że nie pozostaje mu nic więcej?

Daiki potrząsnął z irytacją głową, próbując odgonić się od tych natrętnych myśli. Co za bagno! Jeden młody chłopak, parę miesięcy bzykania go, potem staranie się o normalny związek z nim, a po jego zdradzie i zerwaniu, spotyka go coś takiego? Dlaczego ma się tym przejmować? Przecież Sakurai był chory psychicznie, on potrzebował lekarza! Gdyby jego rodzice bardziej interesowali się synem, gdyby wiedzieli, że ich sąsiad rozdziewiczył go w wieku czternastu lat i zrobił z niego seksoholika, gdyby odpowiednio go leczyli – nie doszłoby do żadnej tragedii.

Aomine nie miał zamiaru zrujnować własnego życia przez kogoś takiego. Nie miał zamiaru zamartwiać Ryouty jeszcze bardziej, nie miał zamiaru w jakikolwiek sposób pogrążać się i w ten sposób rujnować relacje z braćmi. Dla niego nic ani nikt się nie liczył – nikt, prócz Tetsuyi i Ryouty.

Daiki zatrzymał się na środku ulicy, nieopodal placówki, w której pracował. Zamknął oczy, wziął powolny, głęboki oddech. Kiedy uniósł powieki, jego spojrzenie stało się chłodniejsze, bardziej stanowcze. Odegnał niepotrzebne myśli, odegnał rozmyślenia na niepotrzebne tematy. Co się stało, to się nie odstanie – on musi dbać tylko o przyszłość jego i jego braci.

Moda na Uke ||Kuroko no Basket/Multi Pairing||Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz