Odcinek 112

422 52 30
                                    

Na początek przepraszam, że mnie tak dłuuuuugo nie było - znowu :( I że tyle musicie czasu czekać za rozdziałami :< Do tej pory sądziłam, że to brak weny, ale doszłam do wniosku, że pora zacząć pisać trochę "na siłę", bo zaraz zapomnę jak się w ogóle pisało i wyjdę z wprawy i w ogóle przestanę pisać, bo JUŻ NIE UMIEM ;_; 

Dlatego też ruszyłam leniwe dupsko i napisałam rozdział. Zaczynam powoli, ale rozkręcę się, oj rozkręcę xD 

Życzę Wam miłego czytania i mam ogromną nadzieję, że od tej pory wolny czas będę poświęcała też na pisanie - i będę to czyniła tak długo, dopóki nie wróci wprawa i wena xD

Całusy,

~Yuuki!

___________________________________________ 


Aomine wiedział już co nieco o pobycie w szpitalu.

Zdawał sobie sprawę z tego, jak czuje się człowiek wybudzony w tym pachnącym sterylną czystością miejscu, o jasnych kolorach, które miały rzekomo uspokajać pacjentów, zapewniać im wrażenie przestrzeni i przyjemnego światła. Wiedział też, jak czuje się osoba, która odwiedza kogoś takiego; jak przerażają ją te kolory, jak ohydny jest dla niej ten zapach, przypominający choroby i śmierć. Przypominający o stanie bliskiej im osoby, o niebezpieczeństwie, jakie wisi nad jego duszą.

Siedząc na korytarzu w znanym już sobie dobrze szpitalu, czekał za wynikami badań. O dziwo, jego wściekłość zniknęła jak bańka mydlana, a zastąpił ją nienaturalny wręcz spokój. Jego dłonie nie trzęsły się, gdy je unosił i obracał powoli, jego nogi nie tupały ze zniecierpliwienia, serce biło równomiernie. Albo była to nieświadoma pewność, że wszystko będzie dobrze, albo odwrotnie – cisza przed burzą, milczenie ciała i umysłu przed tym, jak dowie się, że z Kise nie jest dobrze.

Daiki nie był pewien, czy od pobicia można umrzeć, ale słyszał nieraz o trwałych uszkodzeniach mózgu na skutek bójek. W korytarzu ich domu, w przedsionku, było przecież tyle krwi, jakby ktoś co najmniej poderżnął komuś gardło.

A krew należała tylko do Ryouty.

Pielęgniarka, która przechodziła obok niego, posłała mu niepewny, uprzejmy uśmiech, lekko skinęła głową na powitanie. Pamiętał ją, opiekowała się nim, gdy leżał w sali w innym skrzydle. Większość personelu znała ich rodzinę; najpierw wypadek Kise, potem wypadek Aomine, teraz znowu Ryouta. Jeszcze tylko brakowało, żeby Tetsu sobie coś zrobił...

Chociaż nie... Kiedyś był tutaj także Tetsu. Jako licealista, podczas sparingu z drużyną koszykówki w jakiejś szkole, przez przypadek dostał w głowę. Aomine nie pamiętał już, czy to piłka go uderzyła, czy któryś z zawodników mu przywalił, ale nie było to nic specjalnie poważnego, na szczęście. Jednak w drodze powrotnej jego trenerka uparła się, by wstąpić do szpitala na konsultację.

Tak. Czyli to jednak Tetsu był tu jako pierwszy.

Właśnie, Tetsu. Ciekawe, czy już wrócił do domu, czy zobaczył, co się stało. Daiki miał nadzieję, że ten skurwysyn nie zwiał Kasamatsu, ale w sumie było to bardzo wątpliwe. Swego czasu Yukio trenował sztuki walki, był krzepki, silny, a do tego...

- Daiki-kun!

Aomine poderwał głowę i obrócił ją w kierunku głosu, który usłyszał. Korytarzem biegli ku niemu Kuroko oraz Kasamatsu, obaj zafrapowani, zaniepokojeni. Tetsuya przypadł do brata i drżącym głosem zapytał:

- Wiesz już coś?

- Jeszcze go badają – bąknął Daiki, spoglądając na nich z odrobiną zaskoczenia.- Yukio, a co z...?

Moda na Uke ||Kuroko no Basket/Multi Pairing||Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz