Josie szerzej otwiera swoje błękitne oczy, spoglądając z lekkim niedowierzaniem na siedzącego obok niej Starka. Mimowolnie zaciska dłonie na materiale cienkiego sweterka. Oddech zaś zamiera w jej piersi, kiedy przez długie sekundy przygląda się jego przystojnej, pełnej powagi i szczerości twarzy; naznaczonej cieniem wieloletniego noszenia na barkach ciężaru całego świata.
– Co masz na myśli mówiąc, że „przegrywasz"?
Tony odwraca wzrok. Próbuje skoncentrować się na jakimś szczególe, czymś, co pomoże mu odzyskać równowagę. Czuje ciepłe ciało Harper obok swojego, a później jej dłoń lekko zaciskającą się na jego ramieniu. Trwa to zaledwie parę chwil; mimo swojego celu, jakim jest dodanie mu otuchy, Stark czuje się jeszcze gorzej. Wie, że jest to czysto zawodowy ruch – kilkusekundowy dotyk ma mu dać odwagę i poczucie, że nie jest sam – ale jest wręcz przeciwnie. Tony naprawdę nie znosi, kiedy Josie się tak zachowuje. Fachowo.
– Oni wszyscy umarli, a ja nie byłem w stanie temu zapobiec – mruczy, siląc się na spokojny, opanowany ton.
Harper posyła mu pocieszający uśmiech, prawie niewidoczny na jej bladych wargach.
– To tylko koszmar, Tony. Zły sen – oznajmia cierpliwie. – Każdy je ma.
– To nie był tylko koszmar, Josie – mamrocze Stark, przenosząc spojrzenie na jej mleczną, wręcz porcelanową twarz. – Potrafię odróżnić koszmar od wizji.
– Skąd ta pewność?
Odpowiedź nie przychodzi od razu. Muszą minąć długie minuty, wypełnione absolutem ciszy.
– Bo to było zbyt realne. Zbyt namacalne. Czułem ich ból pod palcami. Ich rozdzielające się od ciała dusze. Oni byli martwi, bo ja nie zrobiłem absolutnie nic, aby temu zapobiec.
Harper próbuje odnaleźć w głowie jakiekolwiek słowa, ale w głowie ma tylko pustkę.
– Rozpadali się w moich dłoniach – kontynuuje Tony, szepcząc. – Josie, ja...
Choć z całych sił stara się ukryć atak paniki, kolejny tego dnia, jaki ogarnia jego ciało i umysł, to ponosi klęskę. Pozwala, aby Harper była świadkiem jego człowieczeństwa; koniec końców to nie pierwszy raz, gdy widzi go w podobnym stanie. Jego serce niebezpiecznie kołacze w klatce zbudowanej z jego żeber, a tętno przyspiesza. Po jego ciele przebiegają nieprzyjemne dreszcze, ciało zaś oblewa fala zimnego potu. W mgnieniu oka traci kontrolę nad swoim oddechem, który jest teraz płytki, nieregularny, łapczywy, jakby Tony po prostu się topił.
Nie wie nawet, w którym momencie Josephine podrywa się z kanapy, podbiegając do okna. Otwiera je na oścież, wpuszczając do środka trochę świeżego powietrza i równie szybko wraca do niego. Otula jego drżące ciało swoimi wąskimi, szczupłymi ramionami, ostrożnie przyciskając go do siebie. Wplata dłonie w jego ciemne, gęste włosy, szepcząc spokojnie i pewnie, że wszystko jest już w porządku.
Jego palce rozpaczliwie wpijają się w materiał jej swetra, a on sam mocniej wtula się w jej ciało, jakby poszukiwał w niej lekarstwa na dręczące go troski. Ma wrażenie, że trwa to wieczność, która nie ma zamiaru dobiec końca, ale jednak, z każdą minutą, kiedy Josie delikatnie przesuwa po jego plecach, mówiąc, że nie musi się martwić, że da sobie radę, symptomy powoli ustępują. Wraca normalny rytm bicia serca, tętno nieco spowalnia, a oddechy są już głębsze, spokojniejsze.
– Przepraszam – mówi tylko Tony, a raczej z ledwością z siebie wyrzuca.
– Nie masz za co mnie przepraszać – odpowiada ona. – Jestem twoją terapeutką. Moim zadaniem jest ci pomóc.

CZYTASZ
mercy ∆ avengers
FanfictionKiedy w drzwiach siedziby Avengers stają Thor, Bruce i... Loki, Tony może szczerze przyznać, że tego zdecydowanie się nie spodziewał. Nawet w najśmielszych snach. Niemniej jednak faktem jest, że trójka zagubionych wędrowców trafia z powrotem do Nowe...