Sala wykładowa Uniwersytetu Columbia pęka w szwach, co oznacza, że większość obecnych tutaj studentów wykorzystała już wszystkie swoje nieobecności, dlatego też do końca semestru będą zmuszeni uczęszczać na każde kolejne zajęcia. A jest dopiero – albo aż – styczeń.
Adeline układa dłonie na biurku, a następnie zwinnie odbija się od podłogi i siada na jego brzegu, przyglądając się dziesiątkom twarzy, wpatrzonym albo w nią, albo w nieistniejący w tym pomieszczeniu obiekt; każdy ma swój sposób na zabicie tych dziewięćdziesięciu minut wykładu. Choć van Doren stara się, aby jej zajęcia nie były nudne, to, ku jej rozczarowaniu, nie zawsze jest w stanie każdemu dogodzić. Przerywa na moment, aby słuchający ją studenci mieli czas na zapisanie jej słów – czasami wyrzuca je z siebie z prędkością karabinu maszynowego, całkowicie tego nie kontrolując. Krzyżuje nogi, uważając przy okazji na to, aby czasem zbytnio nie podwinęła się jej czarna, ołówkowa spódnica i kontynuuje swój wykład z systemu karnego Stanów Zjednoczonych. Wtóruje jej bębnienie palcami o klawiaturę na zmianę z szuraniem ołówków o kolejne strony kolorowych notesów.
Wtedy też zauważa tak dobrze znaną jej twarz, gdzieś w kącie sali, całkowicie skrytą za gromadą studentów prawa i jednocześnie przyszłej elity prawników, prokuratorów, sędziów. A przynajmniej Ada ma taką nadzieję, chociaż wie, że rzeczywistość bywa brutalna i jeśli spośród stuosobowej grupy chociaż paru osobom uda się osiągnąć sukces, to będzie naprawdę ogromne osiągnięcie. Poprawia kołnierz golfa, zerkając jednocześnie na zegarek, tak, aby nie zostać na tym przyłapaną, a następnie mówi do studentów:
– Dzisiaj skończymy piętnaście minut wcześniej. Myślę, że nikt z was nie ma nic przeciwko.
Po sali przebiega wesoły, pełen entuzjazmu szum odpowiedzi. Adeline uśmiecha się szerzej.
– W takim razie do zobaczenia. I nie zapomnijcie o swoich esejach!
Przeciskając się pomiędzy opuszczającymi salę ludźmi, próbuje dostać się do siedzącego w ostatnim rzędzie Richarda. Studenci wychodzą tak pospiesznie, tak chaotycznie, jakby bali się, że Adeline zmieni zdanie i każe im zostać, aby móc dokończyć wykład. Nic takiego jednak się nie dzieje i kiedy drzwi zatrzaskują się za ostatnią osobą, rudowłosa pokonuje wysokie stopnie, zatrzymując się tuż przy mężczyźnie.
– Jak długo tutaj siedzisz?
– Wystarczająco długo, żeby stwierdzić, że nie ma na świecie profesji, w której Adeline van Doren nie byłaby dobra.
Kobieta uśmiecha się lekko, prawie niewidocznie. Richard przenosi spojrzenie z jej zielonkawych tęczówek na wargi, przyglądając się im przez długich parę sekund. Marszczy brwi.
– Co się stało? – pyta.
– Co? – rzuca zbita z tropu van Doren. Dopiero po chwili dociera do niej, co mężczyzna ma na myśli. Po noworocznym pocałunku z Lokim jej wargi przypominały jeden, wielki siniak i dopiero parę dni temu ślady po nocy, o której Ada stara się usilnie zapomnieć, zaczęły powoli blednąć. A dzisiaj tak się spieszyła do pracy, że całkowicie zapomniała o nałożeniu szminki. – Nic takiego. Mróz po prostu mocno daje mi się we znaki.
Richard nie wydaje się usatysfakcjonowany tym wytłumaczeniem, ale nie mówi już nic więcej na ten temat. Teoretycznie jej życie prywatne nie powinno go interesować, choć nie jest to wcale takie łatwe: patrzenie na nią ze świadomością, że teraz są dla siebie obcymi ludźmi, dzielącymi zaledwie wspólne wspomnienia i nazwisko.
– Jest szansa na ugodę – oznajmia w zamian, obserwując, jak wyraz jej twarzy gwałtownie się zmienia.
– Jakie są warunki?

CZYTASZ
mercy ∆ avengers
FanfictionKiedy w drzwiach siedziby Avengers stają Thor, Bruce i... Loki, Tony może szczerze przyznać, że tego zdecydowanie się nie spodziewał. Nawet w najśmielszych snach. Niemniej jednak faktem jest, że trójka zagubionych wędrowców trafia z powrotem do Nowe...