– Tony, nie. Nie ma nawet takiej opcji.
Adeline krzyżuje ręce na piersi, wzdychając cicho. Siedzi na brzegu jednego ze stolików w warsztacie Starka, przyglądając mu się spod ciemnych, długich rzęs. Mężczyzna krąży po pomieszczeniu bez żadnego konkretnego celu, z dłońmi wciśniętymi w kieszenie jasnych, nieco wygniecionych spodni.
– Ale Ada, zrozum, tylko ty jesteś w stanie...
– Nie jestem – przerywa mu spokojnie. – Bardzo dobrze wiesz, że nie wygram tej sprawy. Nie wiem, czy w ogóle ktoś mógłby tego dokonać.
– Mogłabyś chociaż spróbować. Ada, proszę.
– Spróbować? – Z jej gardła wydobywa się cichy, gorzki śmiech. – Tony, mówisz o czyimś życiu, zbrodniarza czy nie. Tu nie istnieje takie pojęcie, jak „próba", zwłaszcza nie po tym, jak...
– Ada, to było prawie dziesięć lat temu. Byłaś młoda, nie miałaś doświadczenia w takich sprawach.
Stark podchodzi bliżej, patrząc prosto w jej jasnozielone oczy. Kobieta wytrzymuje jego twarde spojrzenie. Chwilę później zeskakuje z wysokiego stolika, miękko lądując na wyłożonej kafelkami podłodze. Unosi głowę, żeby nie stracić widoku na jego ciemnobrązowe tęczówki.
– Tony, ktoś stracił przeze mnie życie, rozumiesz? – mówi, a raczej szepcze. Jej głos drży. – Bo nie potrafiłam go obronić. I myślisz, że teraz tak po prostu powiem „tak, wezmę sprawę Laufeysona, a co mi tam, najwyżej przegram, a on dostanie karę śmierci"?
– Tak czy inaczej ją dostanie – stwierdza ponuro Stark.
– Więc dlaczego każesz mi go bronić, co?
Mężczyzna odwraca wzrok, jakby poszukiwał wsparcia we wszystkich StarkSprzętach, którymi obecnie zawalony jest warsztat.
– Bo nie chcę, żeby Thor myślał, że nic nie zrobiłem – tłumaczy tak cicho, że znajduje się praktycznie na granicy ciszy. – Że pozwoliłem jego bratu tak po prostu umrzeć.
Van Doren, zaskoczona tym przejawem szczerości, rozluźnia ręce. Przesuwa dłonią po włosach, odrzucając opadające na jej czoło rudawe kosmyki, jakby tym gestem chciała zebrać swoje myśli, rozproszone i chaotyczne.
Od prawie pięciu lat prowadzi naprawdę dobre życie, pozbawione jakichkolwiek większych problemów do rozwiązania, trudów do przezwyciężenia, decyzji do podjęcia. Jeździ rano na uczelnię, siedzi tam do piętnastej, czasami dłużej, wraca do domu albo zagląda do Everetta, kiedy ten ma wolne popołudnie. Potem bierze szybki prysznic, zjada kolację, od czasu do czasu idzie do kina albo na randkę z facetem, z którym zrywa znajomość po dwóch, trzech spotkaniach, uważając, że ten akurat nie jest osobą dla niej. I tak płynie jej życie, monotonnie, według ustalonej wcześniej rutyny, co pozwala jej na spokojny sen i praktycznie zerowy poziom stresu. A teraz... a teraz, cholera, Tony brutalnie wyrwał ją z jej strefy komfortu i wymaga od niej niemożliwego.
– I dlatego właśnie ja mam się podjąć obrony Lokiego, tak? Gościa, którego już dawno powinni zabić za to, co zrobił z Nowym Jorkiem?
– Przynajmniej nie będzie ci szkoda, jak przegracie sprawę.
– Cholera, Tony, nie żartuj tak sobie – ucina zdenerwowana. – Nawet gdybym chciała, nie wiem, czy powinnam go bronić. To zawodowe samobójstwo.
– Albo zawodowy rozkwit – zauważa Tony. – Ada, nic nie tracisz. Możesz tylko zyskać. I tak siedzisz na uczelni, więc co ci za różnicę robi, czy pójdziesz na rozprawę jako jego adwokat, czy nie?
Kobieta zaciska usta w cienką linijkę, nieustannie wpatrując się w ciemnobrązowe oczy Tony'ego. Próbuje wychwycić w nich oznaki szaleństwa, ale jedyne, co odnajduje, to autentyczność, szczerość.
CZYTASZ
mercy ∆ avengers
FanfictionKiedy w drzwiach siedziby Avengers stają Thor, Bruce i... Loki, Tony może szczerze przyznać, że tego zdecydowanie się nie spodziewał. Nawet w najśmielszych snach. Niemniej jednak faktem jest, że trójka zagubionych wędrowców trafia z powrotem do Nowe...