6. BREATHE UNDERWATER

348 54 50
                                    

Nadzieja powoli staje się pośród wszystkich słowem, którego panicznie boją się wymawiać.

Kilka, kilkanaście dni temu – Ada czasami traci rachubę – Avengersi wracają na Ziemię. Bez Kamieni, bez żadnych wskazówek czy danych, które mogłyby im pomóc odwrócić to, co całemu wszechświatowi zrobił Thanos. Przegrywają po raz kolejny, choć ostatecznie Wielki Tytan zostaje przez nich pokonany i zabity. Do Nowego Jorku przylatują bowiem bez żadnych szans i wiary w to, że jeszcze uda im się kiedyś zobaczyć swoich bliskich. Każdy z nich zamyka się we własnych przemyśleniach, cichej tęsknocie i pozbawionej łez żałobie, nie do końca chcąc mówić o tym, co wydarzyło się w Ogrodzie. O tym, jak przebiegła misja, dowiaduje się dopiero od Bruce'a. I Chryste, prawniczka czuje się dokładnie tak, jak wtedy, kiedy traciła Lokiego. Jakby ktoś znów pozbawił ją dostępu do świeżego powietrza, spoliczkował i powiedział, że jej życie już nigdy nie będzie takie samo.

Tony natomiast nie wydaje się absolutnie zaskoczony takim obrotem spraw. Ale w jego oczach nadal można odnaleźć ślady złości, żalu i niemego cierpienia. Komentuje tę sytuację jedynie jakimś krótkim, sarkastycznym stwierdzeniem, wspierając się na jednej z kul, po czym wychodzi z salonu. Ada jednak nie jest w stanie się poruszyć, iść za nim, zwłaszcza że tego samego poranka mężczyzna opowiada jej o tym, co wydarzyło się na Tytanie. I co stało się z Josie.

Dwa potężne ciosy od świata w ciągu zaledwie paru godzin. I to, że van Doren całkowicie się nie załamuje, jest po prostu wynikiem jej silnej woli, ostatkami tlącej się w niej wiary w to, że wszystko się jeszcze jakoś ułoży.

I dlatego też jej umysł przez kolejne dni jest jak wielka tykająca bomba. Nie dziwią ją już nawet wybuchy agresji i złości, na zmianę z ogromnym zmęczeniem i apatią. Adeline potrzebuje chwili wytchnienia, chwili na pozbieranie myśli, aby wrócić do siebie. Po ledwie przespanej nocy, z bólem rozdzierającym jej serce, odpala pod kancelarią papierosa, a następnie, całkowicie mimowolnie, rusza na drugi brzeg Nowego Jorku. W poszukiwaniu zagubionego spokoju.

Niewielki, dwupiętrowy dom iskrzy się w blasku popołudniowego słońca. Biała elewacja aż razi po oczach, podobnie jak soczyście zielony trawnik, równiutko przycięty i cholernie zadbany. Niewysokie, świeżo co zasadzone choinki, lekko kołyszą się na wietrze. Urocza, skromna posiadłość. Jak większość przy Springhill Ave, jednej z ulic dzielnicy Staten Island, pieszczotliwie nazywanej przez mieszkańców miasta peryferiami Nowego Jorku. Miejsce dla bogaczy albo emerytów.

Prawniczka parkuje na podjeździe, tuż za ciemnoniebieskim sedanem. Zanim jednak wysiada z samochodu, bierze głęboki oddech i przez kilka sekund siedzi w absolutnej ciszy. Pusta paczka Marlboro, jaką ściska w dłoni, staje się zaledwie niezgrabną kulką papieru, którą rzuca na siedzenie obok. Od powrotu z Wakandy zaczęła palić zdecydowanie więcej niż zwykle.

Nie pamięta, kiedy ostatni raz tutaj była. W domu rodziców, w swoim starym domu, będącym nim od odległych czasów szkoły średniej. A to oznacza, że od ostatnich odwiedzin musiało minąć parę dobrych lat. Odkąd zaczęła studia i zamieszkała w akademiku, coraz rzadziej przyjeżdżała na Staten Island. Na początku lubiła tutaj spędzać wakacje, wolne dni, aby odpocząć od wielkomiejskiego zgiełku, ale później zbyt często kłóciła się z ojcem, żeby chcieć tutaj wracać. Wolała, aby rodzice nie sprzeczali się z jej powodu. Naprawdę nie chciała psuć atmosfery w domu. Dlatego z czasem w ogóle przestała ich odwiedzać, a kontakt z matką mimowolnie ograniczył się do krótkich telefonów i spotkań przy świątecznym stole. Z ojcem w ogóle nie rozmawia. Ale chyba tak właśnie wygląda życie, gdy dorastasz. Albo to zwyczajnie ona odzwyczaiła się od własnych rodziców.

Żwawo przechodzi przez trawnik, wkraczając na wąską ścieżkę prowadzącą do wejścia. Przestępuje nerwowo z nogi na nogę, dwukrotnie wciskając niewielki dzwonek. Ma nadzieję, że zostanie matkę w domu, bo tym razem przyjechała bez żadnej zapowiedzi. Na szczęście ciemne, grube drzwi otwierają się po chwili, a w progu staje starsza, rudowłosa kobieta z lampką białego wina w dłoni.

mercy ∆ avengersOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz