40. THE END OF LOVE

669 94 74
                                    

– Cześć, nazywam się Josephine Harper, mam trzydzieści dwa lata i od prawie miesiąca nie piję. A raczej od miesiąca nie mam kontaktu z Anthonym Edwardem Starkiem – mruczy Josie, leniwie mieszając zupę pomidorową.

Wszystko jest jak należy, a jednocześnie nic nie jest w porządku. Zapewne dlatego, że jeden z ważniejszych, z dłuższych okresów w jej życiu właśnie dobiegł końca i to na jej własne życzenie. Już nie jest częścią tej wielkiej maszyny, tego wielkiego organizmu, jakim obecnie jest siedziba Avengers. Ale życie toczy się dalej. Musi się toczyć, nawet jeśli trudno jej na początku z tą świadomością funkcjonować. I dopiero zostawienie całej tej sytuacji za sobą, czego kiedyś nie potrafiła sobie nawet wyobrazić, uświadamia jej, jak bardzo wpadła, jak bardzo oddała się Starkowi.

Nigdy nie sądziła, że jest zdolna do tak silnych uczuć wobec drugiej osoby, ale wszystko to zmieniło się, gdy tamtego majowego poranka poznała właśnie Tony'ego; posiniaczonego na ciele i duszy, z ledwością potrafiącego mówić o tym, co wydarzyło się pomiędzy nim a resztą drużyny. Ich spotkanie nie mogło być przypadkiem, miało nauczyć ją czegoś istotnego, nawet jeśli z początku nigdy by nie pomyślała o tym w taki sposób. A on sam na tyle zadomowił się w jej prywatnym świecie, że obecnie jest dla niej nawet pieprzonym wyznacznikiem przeszłości i przyszłości. Całe jej życie dzieli się teraz na czas przed i po Starku, jakby stanowił on niezmienny punkt w czasie, coś, co dotyczy każdego jej wcielenia w każdym z nieskończenie wielu wszechświatów.

Ale to definitywnie za nią. I teoretycznie powinna być z siebie dumna, że dała sobie radę, ale szczerze mówiąc, nie czuje już niczego. Po tych długich pięciu tygodniach wypełnionych żalem, złością, tęsknotą i wściekłością na samą siebie, nie pozostało nic więcej. Wyłącznie pustka; może i trudna do przełknięcia, czasami gorzka i uwierająca gdzieś w boku, ale szczerze mówiąc, Josephine woli ją, niż tę karuzelę uczuć, jaka jej dotychczas towarzyszyła. Naprawdę wszystko, dosłownie wszystko jest lepsze od tych pieprzonych uczuć.

– Josie, jadę do Petera! – woła z korytarza Betty. – Wrócę na kolację!

Harper odkłada łyżkę na blat, pozwalając zupie się zagotować, a sama staje w progu drzwi kuchennych. Opiera się o framugę, automatycznie już wycierając dłonie w materiał swetra.

– Przyjadę po ciebie, tylko daj mi znać, o której mam być.

– Mogę zadzwonić po Adę...

– Albo powiedzieć mi, o której mam przyjechać – przerywa jej ciemnowłosa. – Betty, gwiazdo, nie traktuj mnie, jak obłożnie chorej. Czuję się dobrze.

– Na pewno?

Josephine podchodzi do nastolatki i układa jej ręce na ramionach, po czym całuje w czoło. Coraz więcej rozmawiają właśnie w taki sposób: bez kłótni, wyrzutów, fochów, tylko całkiem normalnie, jak szanujące się osoby i kochające siostry. Oczywiście jeszcze zdarzy im się posprzeczać, ale zazwyczaj o całkowicie nieistotne rzeczy. Ale i to nie dzieje się zbyt często. Harper nie wie, czy to zasługa jej pobytu w szpitalu, wpływu Petera czy boskiego cudu, ale nie ma zamiaru zadawać pytań. Póki jest dobrze, nie musi znać powodu.

– Na pewno – odpiera miękko, posyłając jej szeroki, szczery uśmiech. – To o której mam być?

– Szósta? Albo nie, szósta trzydzieści!

– Ciocia Petera nie będzie mieć nic przeciwko?

– Spokojnie, ja i pani May bardzo się lubimy – tłumaczy pośpiesznie nastolatka. Josie zabiera dłonie ze szczupłych ramion blondynki, delikatnie strzepując z materiału jej koszuli niewidzialne pyłki i pozwala jej ruszyć do wyjścia. – Do zobaczenia wieczorem.

mercy ∆ avengersOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz