20. THE NEW NEIGHBOURS

332 32 25
                                    

To kurewsko skomplikowane, a Loki naprawdę nie lubi, kiedy sprawy się komplikują.

Na początku jest najzwyczajniej w świecie wkurwiony. Bo kto by nie był w takiej sytuacji, będąc tym, kim jest Loki? I potrafiąc to, co on sam potrafi? Świat kpi sobie z niego, pozwalając mu tak po prostu umrzeć; jemu, asgardzkiemu księciu, bogu chaosu, synowi Odyna we własnej osobie. A przecież śmierć nigdy nie powinna na niego choćby spojrzeć, a co dopiero go tknąć, zabrać ze sobą, bez jego cholernej zgody. Nie ma pieprzonego prawa wziąć go pod uwagę przy swoich rozliczeniach; powinien znajdować się z dala od jej zasięgów. Ale coś się dzieje, zbyt szybko i zbyt gwałtownie, aby on w ogóle mógł interweniować. Śmierć zaskakuje samego Lokiego Laufeysona. Odbiera mu wszystko i nic jednocześnie, bo tam, w tym piekielnym lesie w Wakandzie zostawia coś, co teoretycznie jest dla niego ważne, ale wcale do niego nie należy.

Adeline. Adeline van Doren.

Naprawdę jest wściekły. Diabelsko. Tak, jak nigdy dotąd. Kiedy budzi się w Nowym Jorku – ale w całkowicie innym Nowym Jorku – ma ochotę zabić każdego, kto stanie na jego drodze. Ma ochotę roznieść cały świat w pył, rozbić na najmniejsze atomy, tak, aby wszyscy poczuli ból i cierpienie, jakie siedzą w nim samym, jakie płyną w jego żyłach, w jego chłodnej krwi, jakie gnieżdżą się w jego sercu i umyśle. Nie rozumie, dlaczego tutaj trafia, dlaczego nie budzi się w Walhalli. Albo w Hel. Nieważne. Każde miejsce byłoby lepsze od tej tandetnej, zbyt wyidealizowanej kopii amerykańskiego miasta wschodniego wybrzeża.

Dlatego kiedy wściekłość ustępuje, pojawia się dezorientacja. Co jest zdecydowanie gorszym uczuciem, niż sama wściekłość; na tym przecież Loki zna się, jak nikt inny. Nordyckie bóstwo nigdy nie było miłośnikiem emocji, jakichkolwiek; poza gniewem, w którym Laufeyson jest istnym wirtuozem. To przecież jego ziemia, zna ją jak własną kieszeń. A teraz... po raz pierwszy w życiu nordyckie bóstwo nie wie, co dzieje się dookoła niego. Nie rozumie tej sytuacji, czuje się trochę jak bezradne dziecko we mgle, a to zdecydowanie nie jest uczucie, które chciałby, żeby mu towarzyszyło. Nie teraz, gdy powinien doskonale wiedzieć, co czynić dalej. W końcu jest Lokim, czasami tak perfekcyjnym Lokim, że aż przesadnie wadliwym.

Długo zbiera się w całość, zarówno po tym smutnym, pełnym przerażenia spojrzeniu Ady, jak i po samym, nieprzyjemnym procesie umierania. Wciąż jednak nie wie, jak prawidłowo określić ten proces. Bo ostatecznie domyśla się, że to nie śmierć, nie teraz, jeszcze nie teraz. Wciąż ma zbyt wiele do zrobienia, aby móc tak zwyczajnie umrzeć, pozostawić po sobie zimne, puste zwłoki, a samemu wkroczyć w pięknie zdobione, pełne przepychu sale Walhalli. Szczególnie po jego heroicznej walce o Asgard, Asgard, który na jego oczach wydał z siebie ostatnie tchnienie.

Wszystko to jednak okazuje się zaledwie zwykłym przeniesieniem do innego świata, do całkiem innej rzeczywistości. Uświadamia sobie to dopiero po słowach tego ulicznego magika, Strange'a, choć powinien wpaść na to sam, bez czyjejkolwiek pomocy. To czarodziej wyjaśnia im sytuację, mówiąc głośno i wyraźnie, co się z nimi stało. I dlaczego tutaj trafili, do Nowego Jorku, choć mogli trafić do każdego innego miejsca na tym cholernym padole.

Na przykład do trumny. Czym teoretycznie Loki by nie pogardził, zważając na to, że zostali tutaj uwięzieni na wieki wieków. A może i dłużej.

Nadmiar bodźców przytłacza go niemiłosiernie. Wszystko miesza się w jedną, okropną całość, przyprawiającą o mdłości i zawrót głowy. Przytłacza go również strata Adeline, przynajmniej na samym początku. Wściekłość na Thanosa za to, że mu ją odebrał, jest nie do opisania, ale to także ostatecznie mija. Jeszcze przez długi czas czuje pod lodowato zimnymi opuszkami palców jej skórę, ciepłą, miękką, taką ludzką. W uszach słyszy rytm bicia jej serca, spokojny, łagodny, jakby ktoś wybijał melodię jego kołysanki. Tak samo pamięta dźwięk jej głosu, unoszący się wokół niej zapach wiosennych perfum i papierosów, jej ulubionych czerwonych Marlboro. Pamięta jej dotyk, jej śmiech, pamięta każdy szczegół, jaki definiuje van Doren. Elementy, jakie składają się na tę silną, a jednocześnie tak kruchą istotę. Tak ludzką, tak zwyczajną i tak niesamowitą.

mercy ∆ avengersOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz