– No i jak ma się moja ulubiona pani prawnik?
Po twarzy Adeline przepływa delikatny uśmiech. Uśmiech, który jednak sprowadza się wyłącznie do zwykłego grymasu, niewinnego ruchu wargami. Stark od razu dostrzega smutek w jej zielonkawych oczach, smutek, który tak usilnie kobieta stara się ukryć. Ale nie przed nim, bo on sam doskonale zna to spojrzenie. Widział je nie raz, w szklanej tafli lustra zawieszonej w jego łazience. Dokładnie ten smutek, jaki widzi się w oczach osoby, która chce umrzeć, która wie, że powinna umrzeć, ale świat nie chce jej na to pozwolić.
Prawniczka ostrożnie obejmuje mężczyznę, tak, aby przez przypadek nie zrobić mu krzywdy, choć ten od czasu powrotu na Ziemię ma się zdecydowanie lepiej. Stark układa dłoń na plecach przyjaciółki, drugą wciąż podpierając się na ortopedycznej kuli. Przez dłuższą chwilę trwają w tym uścisku, po czym van Doren cofa się o dwa kroki i jeszcze raz rzuca spojrzenie na przyjaciela.
Wydaje się, że Tony całkowicie pozbierał się po tym, jak prawie stanął oko w oko ze śmiercią. Ale wydaje się to słowo klucz. Stark rzeczywiście wygląda lepiej: jego cera nabrała kolorów, zniknęły sińce pod oczami, a ciało nabrało masy. Zaczął żwawiej się poruszać, więcej jeść, a czas spędzać na świeżym powietrzu. Nawet nie wścieka się już tyle, co na początku, gdzie irytowało go zwykłe bzyczenie muchy. I choć wciąż na dobre nie pogodził się ze Steve'em, to jednak mężczyźni częściej ze sobą rozmawiają; w miarę własnych możliwości oczywiście. Życie powoli więc wraca do normy, ale... tylko na zewnątrz.
Bo w środku Stark wciąż cierpi. Cierpi, bo przegrał, bo utracił dwie ważne osoby w jego życiu, bo je tak cholernie zawiódł. Boleśnie gryzą go wyrzuty sumienia; gdyby bowiem wcześniej zaufał Josie i skontaktował się ze Strange'em, może całej tej sytuacji udałoby się uniknąć. Może to oni mieliby te przeklęte Kamienie, pokonując Thanosa i jego chore żądze. Może udałoby mu się uratować ludzkość i tych, którzy byli mu tak cholernie bliscy. Ale on zwyczajnie postanowił to zignorować, potraktować jak sen, chociaż okazał się wtedy pieprzonym prorokiem.
– W porządku – odpowiada ona, kiedy siadają na tarasie. Słońce odbija się od wielkiego parasola, pod którym się chowają. Stark doskonale wie, że kobieta kłamie. A może nie tyle co kłamie, ile nie mówi całkowitej prawdy. Nie ma jednak zamiaru naciskać. Dobrze pamięta, że kobieta nigdy nie przepadała za rozmowami o własnych uczuciach. Cóż, może kiedyś sama się przed nim otworzy w sprawie Lokiego i Wakandy. – A ty, Tony? Jak się czujesz?
– Lepiej, tak. Moje wyniki wracają do normy, stopniowo, bo stopniowo, ale wracają.
– Nawet nie wiesz, jak się cieszę z tego powodu – oświadcza prawniczka z całkowitą powagą. – Nie zniosłabym kolejnego nazwiska na tych cholernych tablicach...
Zbity z tropu Tony, marszczy brwi. No tak, mężczyzna praktycznie nie opuszcza zielonych terenów siedziby, więc to nie jest dziwne, że nie ma większego pojęcia, co dzieje się w mieście.
– Dwa tygodnie temu rząd skończył robić spis ludności – wyjaśnia spokojnie Adeline. – W Chelsea chcą otworzyć park na cześć ofiar Thanosa. Burmistrz pragnie upamiętnić mieszkańców miasta i wznieść kamienne tablice z ich nazwiskami. Takie same inicjatywy pojawiły się już w D.C. i San Francisco.
Stark nie odpowiada. Na dłuższy moment zatapia się we własnych myślach, w poczuciu, że to wszystko spieprzył, że to on jest winien tej piekielnej porażce, śmierci połowy ludzkości.
– Tony?
Cisza.
– Hm?
– To nie twoja wina. Nie musisz nosić całego ciężaru świata na swoich barkach.

CZYTASZ
mercy ∆ avengers
FanficKiedy w drzwiach siedziby Avengers stają Thor, Bruce i... Loki, Tony może szczerze przyznać, że tego zdecydowanie się nie spodziewał. Nawet w najśmielszych snach. Niemniej jednak faktem jest, że trójka zagubionych wędrowców trafia z powrotem do Nowe...