2. EVERY YOU EVERY ME

270 29 1
                                    

Ból w skroniach nie ma dla Adeline ani odrobiny litości, a przynajmniej na samym początku. Kiedy kobieta z trudem rozwiera ciężkie powieki, rozglądając się nieufnie po pomieszczeniu, nie od razu potrafi zrozumieć, dlaczego jest w szpitalu, podłączona do tuzina różnych rurek i kabelków, które szpiegują działanie jej organów. Ciche pikanie brzęczy w jej uszach, dobitnie i wyraźnie, jakby próbowało dać jej do zrozumienia, że jeszcze nie odeszła z tego świata. Van Doren porusza się ciężko pod lekkim materiałem śnieżnobiałej pościeli, czując nieopisany ból w praktycznie każdym jej mięśniu. Stłumiony syk wydobywa się spomiędzy jej warg, gdy próbuje poruszyć lewą nogą, ale ta, bezwładna i zamknięta w gipsie, ani myśli wykonać jej polecenia.

I to właśnie ten syk wyrywa ze snu Matta. Mężczyzna zrywa się z kanapy ustawionej pod oknem, gdzie wcześniej zasnął, zmęczony zarwanymi nocami, które spędził przy łóżku nieprzytomnej kobiety. W tym czasie przez jej salę przewijało się mnóstwo różnych osób, wiele z nich prosiło lub wręcz kazało Murdockowi wrócić domu i odpocząć, ale mężczyzna nie miał i wciąż nie ma zamiaru zostawiać Ady samej. A teraz niemal podbiega do prawniczki, siadając na skraju jej materaca.

– Adeline, jak się czujesz? – pyta natychmiast, ostrożnie ujmując jej dłoń. – Potrzebujesz czegoś?

– Poza tym, że kurewsko boli mnie głowa i noga, tak łatwo się mnie nie pozbędziesz – odpowiada ona ze zduszonym śmiechem na ustach. Rozlewające się dookoła jej głowy miedziane włosy podkreślają bladość i przezroczystość jej skóry. – Wygraliśmy, tak?

Po twarzy Matthew, pełnej kolorowych sińców i zmarszczek zmęczenia, przebiega szczery, ciepły uśmiech.

– Tak, wygraliśmy. Thanos nie żyje.

Ulga rozjaśnia jej zielone oczy. Van Doren wygląda tak, jakby kamień spadł z jej serca.

– Co tam się w ogóle działo? – mruczy po chwili. Matt gładzi wierzchem kciuka skórę jej dłoni. Jego obecność jest tak ciepła, tak znajoma, dzięki czemu Ada czuje się niezwykle bezpieczna. Ma ochotę przylgnąć do jego koszuli, ukryć twarz w zagłębieniu jego szyi i nigdy go nie puszczać. Ale każdy większy ruch sprawia jej ból i dyskomfort, dlatego nie robi żadnej z tego rzeczy. – W pewnym momencie walczyłam... Później pamiętam tylko twoją twarz i to, że zemdlałam...

– Zaliczyłaś dość bolesne lądowanie, po tym, jak pocisk z broni odrzucił cię na kilkanaście metrów. Uderzenie było na tyle mocne, że złamałaś nogę. I straciłaś przytomność – tłumaczy natychmiast Murdock. Stara się brzmieć spokojnie, ale wspomnienia te na nowo wywołują w nim smutek i złość, że nie zdołał uchronić kobiety przed takim losem. – Loki cię tutaj przyniósł.

Adeline odwraca wzrok. Jak przez mgłę przypomina sobie chłodne, silne ramiona Laufeysona, które tulą ją do siebie. Rozpoznałaby go przecież po jednym dotyku, po zapachu, lodowatym i orzeźwiającym, prawie jak rześki, zimowy poranek. Nie musi go widzieć, żeby być pewną, że to on, Loki; wystarczy jego oddech, spokojny i regularny. I jego głos, kiedy do jej uśpionej świadomości docierają jego spokojne słowa, obiecujące jej, że będzie dobrze, że nie pozwoli jej skrzywdzić. Rozpoznałaby go nawet w obliczu śmierci, gdyby świat się walił, prawie tak, jak wtedy, kiedy walczyli z Thanosem o wolność. Trwa to jednak zaledwie ułamki sekund, bo zaraz potem van Doren odczuwa dojmującą pustkę. Choć nieprzytomna, oddalona od własnego ciała o miliony kilometrów, doskonale wie, że właśnie w tamtej chwili Loki odchodzi. Zostawia ją tutaj, a sam wraca do walki.

– Nie pamiętam tego – przyznaje z teatralną obojętnością, przełykając kłamstwa, ciężkie niczym kamienie. Wzdycha z trudem, lekkim bólem, bo obolałe mięśnie dają o sobie w tym momencie znać. – Widziałam tam Josie... czy jest z nią okej?

mercy ∆ avengersOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz