27. ME AND THE DEVIL

572 91 49
                                    

Chociaż od Sylwestra minął prawie miesiąc, Josie nadal czuje gorzki smak upokorzenia na końcu języka. I już nawet nie robi zawodów, w którym momencie wygłupiła się bardziej: upijając się w sztos, co niestety musiał zobaczyć Tony czy mówiąc Adzie, że jest w nim zakochana. Na całe szczęście przynajmniej Betty nie widziała jej w tym stanie. Razem z Peterem i Michelle nocowała u Neda, a Josie dopiero przed południem miała ją odebrać. Dlatego wstała z samego rana i lecząc kaca stulecia, przeklinała w duchu wszystkie boskie siły, jakie skusiły ją do wypicia takiej ilości alkoholu. Poranek był więc bolesny, pełen mdłości i drażniących dźwięków, ale i z tym Harper wygrała. Niemniej jednak zachowała się jak kompletna idiotka i chyba też właśnie z tego powodu ostatnio sypia gorzej, niż zazwyczaj; teraz zamiast kawy z mlekiem, pije kawę z energetykiem.

Najgorsze było pierwsze spotkanie ze Starkiem. Bała się jechać do siedziby Avengers, a co dopiero spojrzeć mu w oczy. Tony jednak okazał się na tyle życzliwy (albo po prostu zapominalski), że nie wspomniał ani słowem o jej noworocznej przygodzie. Ale nie to przerażało ją najbardziej; po raz pierwszy od miesięcy powiedziała nie tylko komuś, ale przede wszystkim powiedziała sobie samej, na głos, głośno i wyraźnie, że go kocha. Co nigdy, kurwa, nie powinno mieć miejsca. Dlatego z każdym dniem sesje terapeutyczne stają się coraz trudniejsze, a Josie z kolejnymi spotkaniami zaczyna rozważać rezygnację.

– Powodzenia na teście! – rzuca, posyłając Betty szeroki uśmiech. – Do zobaczenia po szkole.

– Dzięki – odpowiada jej młodsza siostra, wychodząc z auta. Macha jeszcze kobiecie na pożegnanie, a potem rusza biegiem w stronę budynku Midtown High School.

Kiedy Josie wraca do swojego gabinetu, jest krótko przed dziewiątą. Mając jeszcze dobre pół godziny w zapasie, wstępuje na moment do Perlman's Café, żeby przywitać się z Sebastianem i zabrać ze sobą kolejną porcję kawy. Dzisiaj może i spała więcej niż cztery godziny, ale nadal jest wycieńczona. Dzięki Bogu, poza paroma pacjentami, ten dzień ma w miarę wolny. A później wróci do domu i poważnie zastanowi się nad swoją pracą dla Starka. W tym stanie nie powinna go dłużej leczyć, ale jej serce krzyczy, wręcz wrzeszczy, że to będzie jedna z tych decyzji, których żałuje się przez resztę życia. Wie jednak, że nie może kierować się egoistycznymi pobudkami i najlepszym wyjściem będzie znalezienie kogoś w zastępstwie. Przynajmniej na razie. Poza tym Tony jest już naprawdę na ostatniej prostej do zdrowia, to tylko kwestia tygodni, jak będzie można zakończyć leczenie i umawiać się na co kilkumiesięczne kontrolne spotkania. Ona nie jest mu więcej potrzebna.

Jej przemyślenia przerywa pojawienie się Danny'ego Randa. Dawno nie widziała jego surowej twarzy i jasnych loków, ale nie chce pytać go o żadne szczegóły. Mężczyzna i tak mówi jej bardzo mało, przez co Josephine nie do końca wie, jak mu pomóc, ale stara się, jak może. Zaprasza go do środka i rozpoczyna pierwszą sesję terapeutyczną tego dnia. Zostawiając na zewnątrz prywatne zmartwienia i przemyślenia, całą swoją uwagę przekazuje Randowi.

I tak przez następne godziny słucha, zadaje pytania, próbuje odkryć kolejne warstwy, kolejne problemy, kolejne lęki swoich pacjentów. Za oknem zaczyna robić się ciemno, a z nieba sypią się ogromne pokłady śnieżnego puchu, gdy z gabinetu wychodzi ostatnia osoba. Kobieta oddycha z ulgą, bo choć kocha swoją pracę, to są dni, kiedy najzwyczajniej w świecie bywa ona męcząca. Z na wpół zamkniętymi powiekami wsuwa wszystkie ważne papiery do torebki, a następnie zasłania rolety i rusza do wyjścia. Tym razem może jechać prosto do swojego mieszkania, bo Betty po szkole była umówiona z Peterem i to jego ciocia obiecała, że podrzuci dziewczynę z powrotem do domu.

Zarzuca torbę na ramię, męcząc się z nieco postarzałym zamkiem – wciąż zapomina zadzwonić do ślusarza i umówić się na jego wymianę – kiedy jej uszu dobiegają ciężkie kroki na zmianę ze skrzypieniem podłogi. Josephine nic sobie z tego nie robi; jej gabinet mieści się w kamienicy, w której poza biurami, są również zwykłe mieszkania. Zakładając więc, że po prostu komuś bardzo spieszy się na spóźniony obiad, nawet nie obraca się za siebie. Energicznie przekręca zamkiem, przyciągając za klamkę stare drzwi do siebie. Wtedy też słyszy:

mercy ∆ avengersOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz