16. EVERYTHING COUNTS

717 100 49
                                    

Kiedy Loki dociera pod kamienicę Adeline, w mieście panuje okropna ulewa. Deszcz strumieniami spływa po asfalcie, a ciemne chmury nie zwiastują żadnej poprawy. Wszystko jest wilgotne, szare i ponure, tak jakby świat doskonale wiedział, co się zbliża, a raczej kto się zbliża.

Van Doren podnosi się z fotela, ukradkiem obserwując Lokiego, który zajmuje wolne miejsce w jej biurze. Jego ochroniarze, a raczej jego strażnicy zostają na korytarzu. Ada w pośpiechu porządkuje swoje biurko; przez cały poranek studiowała przygotowane wcześniej do procesu notatki, dopisując do swojej listy innych, potencjalnych świadków, którzy mogliby zeznawać na korzyść Lokiego. Teraz jednak musi zmierzyć się z faktem, że bóg chaosu jest już w jej biurze, na szybkim spotkaniu przed jutrzejszą rozprawą. Szczerze mówiąc, wolałaby, żeby towarzyszył im Matthew, bo wtedy czułaby się o wiele... bezpieczniej? – tak, to chyba dobre określenie, choć tak naprawdę Loki przez cały ten czas nie dał jej do zrozumienia, że grozi jej krzywda – ale nie chce go wciągać w tę sprawę bardziej niż to konieczne. Po wypadku powinien o siebie dbać, a obecność mediów, wścibskich paparazzi i ogólnie cała ta nagonka na sprawę Laufeysona... cóż, Ada wie, że lepiej, aby Murdock pozostał w cieniu. W tej historii tylko ona jest spalającą się gwiazdą neutronową. Nie ma zamiaru ciągnąć w dół nikogo poza sobą, bo oczywiście takie rozwiązanie również należy wziąć pod uwagę.

Deszcz wali o szyby, praktycznie zagłuszając melodię płynącą z głośników. W jej gabinecie znów gra Depeche Mode. Van Doren jeszcze przez parę sekund wsłuchuje się w muzykę, a później całkowicie wyłącza odtwarzacz i wraca do biurka, siadając na miękkim, obitym skórą krześle.

– O piętnastej masz spotkanie z biegłymi – oświadcza w końcu. – Powinieneś dać sobie z nimi radę. Mam rację?

– Czyżbym wyczuwał w twoim głosie lekką niepewność, panno van Doren?

Adeline od razu przenosi na niego swoje zdziwione spojrzenie. Loki wygląda na wybitnie znudzonego.

– Po prostu ci nie ufam – stwierdza nieoczekiwanie. Jej głos brzmi trochę zbyt miękko jak na wydźwięk owej wypowiedzi. – A nie chciałabym budować nowej linii obrony od podstaw.

– Więcej wiary – mruczy Loki, patrząc prosto w jej zielonkawe oczy. – Robię to przecież we własnym interesie.

– Dobrze, że tak myślisz – mówi spokojnie Adeline, wyciągając papierosa. Wsuwa go między wargi i odpala automatycznym ruchem. – Spotkamy się dopiero na rozprawie, będę na ciebie czekać. Pamiętaj, żeby z nikim nie rozmawiać, oczywiście poza sądowymi biegłymi...

– Nie zepsuję twojej linii obrony, panno van Doren.

– ...nie rozmawiaj ani z policją, ani z dziennikarzami, ani z więźniami. Nie rozmawiaj z nikim bez mojego pozwolenia. Jestem jedyną osobą, z którą możesz gadać. Czy to jest jasne?

– Oczywiście – przytakuje Laufeyson, trochę zniecierpliwionym tonem.

– Dobrze, a teraz przećwiczmy twoją rozmowę z biegłymi jeszcze raz.

Loki wydaje się nieco podirytowany i znudzony faktem, że znów muszą przechodzić przez tę piekielnie długą listę pytań, ale Adeline jest nieustępliwa. Chce mieć kontrolę nad możliwie wszystkimi aspektami w czasie rozprawy. Nie lubi niespodzianek, zwłaszcza tych niekorzystnych, jak w sumie każdy adwokat. A Laufeyson to zdecydowanie ktoś, kto jest w stanie dostarczyć ich bardzo wiele, jeśli tylko nadarzy się ku temu okazja.

Kiedy po godzinie, może dwóch drzwi od jej niewielkiego mieszkania zamykają się, a ona na powrót zostaje sama, Adeline oddycha z ogromną ulgą. Siada na skraju wielkiego, dwuosobowego łóżka znajdującego się w jej sypialni, szybko wystukując na ekranie smartfona krótką wiadomość do Tony'ego: Rozprawa zaczyna się o dziesiątej. Żadnych spóźnień. Wysławszy SMS-a, opada na materac, przymykając lekko powieki.

mercy ∆ avengersOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz