Adeline naprawdę woli nie patrzeć, a raczej nie słuchać, jak Richard właśnie ją pogrąża. Mocniej tylko zaciska dłoń wokół swojego nadgarstka, na którym odznacza się połyskujący złotem zegarek, świąteczny prezent od jej matki. Wzrok ma z kolei utkwiony w teczce leżącej na brzegu biurka. W jej wnętrzu tkwi wniosek o rezygnację z pełnomocnictwa, już nawet podpisany.
Postanowiła dać sobie jednak jeszcze jedną, ostatnią szansę, a może nie tyle sobie, ile Lokiemu. Ale nawet jeśli przyjechała na tę cholerną rozprawę, to już po samym wejściu do budynku sądu zaczęła wątpić w to, że postępuje słusznie. A zwątpienie to osiągnęło punkt kulminacyjny, gdy zobaczyła to sakramencko obojętne spojrzenie Laufeysona, któremu naprawdę musi być wszystko jedno. Wydawać by się mogło, że nordyckie bóstwo odnajduje w tym procesie tylko i wyłącznie świetną rozrywkę, nie przejmując się zbytnio jego wynikiem. Zapewne w obliczu kary śmierci, i tak ma zamiar stąd uciec, na drugi koniec galaktyki i jeszcze dalej. I Adeline nawet nie wie, jak bardzo się w tym przekonaniu myli.
Ale w jakiś sposób go rozumie, bo ona też najchętniej by stąd uciekła. Po prostu wstała i wybiegła z sali, zostawiając ten przeklęty cyrk daleko za sobą. Ma jednak wrażenie, że jej nogi są teraz jak z betonu, co uniemożliwia jej jakikolwiek ruch, a co dopiero ucieczkę. Dlatego też musi tkwić w tym cholernym miejscu, śledzona przez dziesiątki ciekawskich spojrzeń, będąc świadkiem swojej własnej zawodowej śmierci z rąk nikogo innego, jak mężczyzny, w którym lata świetlne temu upatrywała cały sens swojego życia. Cóż za ironia, nieprawdaż?
– Adeline – szepcze Loki, sprawiając, że kobieta o mało nie podskakuje na dźwięk jego głosu. Przez ostatnie dni, podczas których nawet się ze sobą nie widzieli, zdążyła odzwyczaić się od jego chłodnego, ostrego brzmienia. – Powołaj mnie na świadka.
– Słucham? – mruczy kobieta, przenosząc na niego spojrzenie swoich szmaragdowych oczu.
– Zaufaj mi, Adeline – mówi on. – I powołaj mnie na świadka.
Van Doren marszczy brwi, wpatrując się w jego kamienną twarz, ale jego spokój wcale nie udziela się też jej.
– Co ty, u licha, kombinujesz?
Sąd przerywa na moment ich rozmowę, pytając, czy Ada ma do powołanego przez prokuraturę świadka jakieś pytania. Kiedy kobieta zdawkowo odpowiada, że nie, starszy mężczyzna, przesłuchiwany wcześniej przez Richarda, zajmuje miejsce na widowni. Van Doren z kolei zwraca się z powrotem do Lokiego, próbując znaleźć na jego twarzy coś, co dałoby jej niewielką wskazówkę na temat tego, co planuje nordyckie bóstwo.
– Czy obrona chce przedstawić ławie przysięgłych kolejnego świadka?
Loki skina na nią głową, świdrując ją swoimi toksycznie zielonymi tęczówkami. Ada jest całkowicie zbita z tropu, ale jakiś głosik w jej głowie podpowiada jej, że powinna mu zaufać. Przynajmniej ten jeden, jedyny raz. Dlatego podnosi się z krzesła, układa dłonie wzdłuż długiej, ołówkowej spódnicy i oświadcza poważnym tonem:
– Obrona wzywa na świadka Lokiego Laufeysona.
Naprawdę nie ma bladego pojęcia, co bóg chaosu chce zrobić, ale teoretycznie oboje nie mają już nic do stracenia; widmo przegranej rozciąga się nad budynkiem nowojorskiego sądu niczym burzowe chmury. Sędzia, skinąwszy głową, wskazuje miejsce po swojej prawej stronie. Po sali zaś przebiega pełen zaskoczenia pomruk, a następnie ciche szepty rozmów, jakby każdy debatował nad tym, co się właśnie, do cholery, dzieje. W tym samym czasie Ada spotyka wzrokiem pełne zdziwienia spojrzenie Foggy'ego; Richard natomiast przygląda jej się trochę tak, jakby właśnie postradała zmysły.
– O co mam cię zapytać? – szepcze jeszcze Ada, chwytając go za nadgarstek.
– Thanos – odpiera równie cicho Loki, otulając jej twarz swoim chłodnym oddechem.
CZYTASZ
mercy ∆ avengers
FanfictionKiedy w drzwiach siedziby Avengers stają Thor, Bruce i... Loki, Tony może szczerze przyznać, że tego zdecydowanie się nie spodziewał. Nawet w najśmielszych snach. Niemniej jednak faktem jest, że trójka zagubionych wędrowców trafia z powrotem do Nowe...