12. WOUNDED NEW YORK

371 50 38
                                    

– Nie, robisz to źle – kwituje ze śmiechem Stephen. – Musisz wykonać lekki zamach, a dopiero później pomyśleć o energii, którą chcesz wytworzyć.

– Przecież to nie ma sensu – odpiera Harper, na powrót wsuwając dłonie w kieszenie za dużego, cienkiego swetra. – Twoje praktyki wymagają długich lat ćwiczeń, poświęceń i samozaparcia. Nie uda mi się tego dokonać po zaledwie kilku próbach.

– Mamy czas, pamiętasz? – rzuca on, nawiązując do ich rozmowy sprzed paru tygodni. – No dawaj, spróbuj jeszcze raz.

Pod pretekstem zabicia wolnego czasu, szczególnie długich i zazwyczaj leniwych pór po-obiadowych, Josie i Stephen trenują do walki. Często angażując w to Petera, który z wielką chęcią skacze po drzewach, strzela pajęczyną i robi akrobacje w powietrzu. Przynajmniej na początku, bo później Stephen powoli zaczyna uczyć go podstawowych, ważnych ruchów w walce, tak, aby dzięki współpracy mogli podwoić własne moce. Loki obserwuje ich w tym czasie z tarasu, z kpiącym, często także zirytowanym spojrzeniem, po czym znika na długie godziny. Czasem i dni. Mało co z nimi rozmawia, szczególnie od czasu pojawienia się Hill i Fury'ego, z którym wielokrotnie wdawał się w kłótnie, o mało nie posuwając się do rękoczynów. Ta dwójka natomiast nadal uparcie siedzi w warsztacie i grzebie w planach, nawet jeśli terapeutka nie raz i nie dwa sugerowała im, że powinni od tego odrobinę odpocząć.

Dzisiaj mija kolejne popołudnie, w którego trakcie Strange stara się nauczyć Harper podstawowych sztuczek magicznych, które pokazano mu w Kamar-Taj. Proste gesty dłońmi, aby wygenerować niewielkie, wprost znikome pokłady energii. Cóż, Josephine zdaje się niezwykle odporna na jego działania, ale Stephen się nie poddaje.  A kiedy czuje, że oboje mają dość jak na jeden dzień, angażuje ją w treningi bardziej fizyczne nuż psychiczne, przynajmniej na tyle, na ile pozwala jej na to ten ktoś rosnący w jej brzuchu i dolegliwości z tym związane. To już przecież szósty miesiąc.

Czasami więc kobieta zwyczajnie siedzi przy ogrodowym stole, popijając ciepłą herbatę, bo sierpniowe dni się kończą, tak samo, jak przyjemna i słoneczna pogoda, i przygląda się temu, jak Peter oraz Stephen walczą ze sobą. I musi przyznać, że chwilami ma ogromną ochotę sprać Strange'a na kwaśne jabłko za to, jaki wycisk daje nastolatkowi. Szczególnie wtedy, gdy mężczyzna tłumaczy to dobrem Parkera. Potem jednak Peter się odkuwa i powala czarodzieja na ziemię, co Josie podsumowuje wesołym okrzykiem i głośnymi oklaskami.

Swoją zbroję Josephine nosi zatem coraz rzadziej, teraz wyłącznie przy okazji treningów, które w ostatnim czasie i tak zastępuje dużą ilością odpoczynku na świeżym powietrzu czy popołudniowymi drzemkami. Ewentualnie wystrojem pokoju dla dziecka, który razem z Parkerem pomalowali w zeszłym tygodniu w odcieniach zieleni i szarości. I właśnie dlatego żelazne bransolety leżą teraz samotnie przy nocnej lampie, na stoliku obok jej łóżka; są bardziej jak przypomnienie o starym życiu, niż jak faktyczna tarcza obronna.

Harper wykonuje delikatny ruch palcami, obracając nadgarstkiem w kierunku przeciwnym do wskazówek zegara. Przymyka powieki, mocno koncentrując się na zadaniu. Zaraz potem czuje przyjemne ciepło w okolicach palców, które znika tak szybko, jak się pojawia. I sama już nie wie, czy to rzeczywiście działa, czy to tylko jej wyobraźnia, starająca się ją przekonać, że wcale nie jest tak beznadziejna, jak jej się wydaje.

– Chyba coś poczułam... – oznajmia niepewnie, nadal mocno zaciskając powieki. Wstrzymuje oddech. – Ale zaledwie przez moment, wybacz.

– Na początek dobre i to – przyznaje Strange, a następnie wydaje komendę o przerwie na odpoczynek. Nie chce zabierać kobiecie całej energii, która przecież jest jej tak potrzebna w tym stanie. – Herbaty?

Terapeutka otwiera oczy, z ulgą wypuszczając powietrze z płuc. Uśmiecha się przyjaźnie do mężczyzny.

– Poproszę – odpowiada, skinąwszy głową.

mercy ∆ avengersOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz