Napotyka smutne, zmęczone spojrzenie wyblakłych oczu. Pustych, szmaragdowych oczu, odbijających się w tafli lustra zawieszonej nad umywalką w przestrzennej łazience siedziby Avengers. Oczu, które kiedyś były tak intensywnie zielone, pełne psotnych iskierek życia.
Jego własne spojrzenie, którego nie potrafi rozpoznać, a przynajmniej nie od razu. Zajmuje mu to dłuższą chwilę. Dopiero wtedy dociera do niego, że patrzy właśnie na siebie. Że ta obca, nieobecna twarz to jego własna twarz. Wcześniej każdą z porannych czynności wykonywał automatycznie, bez żadnych głębszych refleksji. Całą winę za ten stan zrzuca na dręczące go tej nocy koszmary, bo tak – śmieje się gorzko Loki – nawet potwory muszą się czegoś bać. Wszyscy mają jakąś słabość: on, Adeline czy ten cholerny Thanos.
Bezustannie męczą go fatalistyczne myśli związane z bitwą, która czeka ich w niedalekiej przyszłości. I o której tak żywo dyskutuje Josie i Stephen, gdzieś w pustych przestrzeniach siedziby Avengers, kiedy są pewni, że nikt ich nie usłyszy. Że nikt nie dowie się o ich najpilniej strzeżonym sekrecie. Laufeyson doskonale zdaje sobie sprawę z tego, że to będzie walka o absolutnie wszystko; albo przegrają, albo wygrają, albo wyjdą z tego żywi, albo martwi. I właśnie dlatego, choć początkowo niechętnie, zgadza się pomóc Strange'owi. Przez długie tygodnie podchodzi sceptycznie do tej idei, umiejętnie ignorując pytania ze strony czarodzieja na temat dodatkowego wsparcia, ale nieoczekiwanie coś w nim pęka.
Szczerze mówiąc, łamie go dopiero myśl o Adeline, myśl, która od dawna nie pojawiała się w jego głowie, jakby rudowłosa prawniczka rzeczywiście była zaledwie echem przeszłości, zduszonym w zarodku, zanim w ogóle mogłoby być przez kogoś usłyszane. Jest więc wściekły na Stephena za to, że ten na nowo rozbudził w nim tamte emocje, tamte wspomnienia, kiedy Laufeyson tak świetnie sobie bez Ady radził. A teraz, gdy ma absolutną pewność, że w taki czy inny sposób uda mu się ją znów zobaczyć – chociażby z daleka, na krótki moment – wie, że ma o co walczyć. Spędzony tutaj czas pomógł mu ostatecznie uporządkować uczucia żywione do prawniczki; choć należy przyznać, że był to dla niego niezwykle bolesny i burzliwy proces. Loki czuł się wówczas tak, jakby nastąpiły u niego objawy odstawienia niezwykle uzależniającego narkotyku. Wewnętrzna walka dwóch Laufeysonów nie dawała mu spokoju: jednego, który szczerze nienawidził i gardził van Doren oraz drugiego, ślepo zapatrzonego w Adeline, gotów oddać za nią własne życie.
Teraz jest już pogodzony. I jeśli ma o coś walczyć w tej wojnie, poza własnym życiem, własnym komfortem i triumfem nad Thanosem, to zdecydowanie chce walczyć o Midgard. O Nowy Jork. O to, aby rzeczywistość van Doren nie rozpadła się dokładnie tak, jak jego, te parę lat temu. Bo może i ten niewidomy prawnik opiekuje się nią na co dzień, ale koniec końców to on, Loki Laufeyson, jest bogiem i to on powinien zadbać o te kwestie, które dla Murdocka, zwykłego śmiertelnika, nie są w żaden sposób osiągalne.
A ona? Ona nie musi o tym wiedzieć. Nie musi być mu wdzięczna, nie musi rzucać mu się na szyję, obsypując pocałunkami, aby wyrazić swoją radość i aprobatę. Wystarczy jej uśmiech – albo i samo spojrzenie – bo przecież niektóre rzeczy lepiej smakują z dystansu. A on zdążył już go nabrać i nie chce tego efektu psuć. Zbyt wiele kosztowało go wyleczenie się z Ady.
Cały ten natłok myśli skłania go więc do tej jednej, kluczowej decyzji. I może dlatego ten poranek jest taki wyjątkowy, taki inny, może trochę obcy. Minęło przecież sporo czasu, odkąd zarywał noce w warsztacie, aby odnaleźć drogę ucieczki; jeśli nie dla całej ich grupy, to chociaż dla siebie samego. A teraz znów wszystko wraca na stare tory.
Kiedy opuszcza siedzibę Avengers, wciąż jest ciemno, a jej mieszkańcy pogrążeni są w głębokim, spokojnym śnie – zimowym śnie, styczniowym śnie. Nawet William Harper, oczko w głowie każdego poza Laufeysonem. Dla niego to wyłącznie mała – no, okej, znacznie większa, niż przed kilkoma miesiącami – kulka z oczami, której czasem uda się wywołać u niego cień uśmiechu. Jak wtedy, gdy przedstawił mu pluszowego misia, którego ochrzcił właśnie jego imieniem. Loki dość skutecznie jednak ukrywa takie odruchy, zarówno przed samym sobą, jak i całym światem. Niektóre rzeczy powinny pozostać sekretami, szczególnie że od tego przecież zależy jego nieskazitelna reputacja chłodnego, nordyckiego boga, będącego ponad wszystkimi, a już na pewno ponad tym, co ich samych czyni ludźmi.
CZYTASZ
mercy ∆ avengers
FanfictionKiedy w drzwiach siedziby Avengers stają Thor, Bruce i... Loki, Tony może szczerze przyznać, że tego zdecydowanie się nie spodziewał. Nawet w najśmielszych snach. Niemniej jednak faktem jest, że trójka zagubionych wędrowców trafia z powrotem do Nowe...