36. HIGH AS HOPE

557 91 81
                                    

Szpitalny sok pomarańczowy bardziej przypomina wodę z dodatkiem pomarańczy, ale Josephine zdążyła się już do tego przyzwyczaić, tak jak i do wielu innych rzeczy: braku kawy, braku ruchu czy braku obowiązków. Wystarczyły niecałe dwa tygodnie, żeby Harper, choć początkowo zapierając się rękami i nogami, pozwoliła się pochłonąć przez szpitalną rutynę. Znalazła nawet wspólny język z opiekującą się nią pielęgniarką, przez co przestała się tutaj czuć jak w obcym, wrogim miejscu.

Siada na skraju materaca, po czym naciąga przez głowę ogromny, wełniany sweter, uważając jednocześnie, aby nie wykonywać zbyt gwałtownych ruchów, czego zdecydowanie zabronił jej lekarz. Przesuwa wzrokiem po stoliku pełnym słodyczy i kwiatów, uśmiechając się lekko. Nawet nie chce wiedzieć, ile pieniędzy wydali na to Sebastian, Thor czy Ada, ale nie zaprzeczy, że z tego powodu nie zrobiło jej się cieplej na sercu.

– Pani Harper, ma pani gościa.

Z zamyślenia wyrywa ją ciepły głos pielęgniarki. Josie odwraca spojrzenie, dostrzegając, że za niewysoką, pulchną kobietą stoi Stark. Mężczyzna posyła jej serdeczny uśmiech, po czym omija pielęgniarkę i wchodzi do środka.

– Pakuj się, wracamy do domu – rzuca teatralnie nonszalanckim tonem, jakby naśladował aktorów z filmów noir, które oglądał w dzieciństwie.

– Przecież mają mnie wypisać dopiero w poniedziałek – odpowiada ona, marszcząc czoło.

– Masz nieaktualne informacje – kontynuuje Tony, usilnie starając się ukryć swój entuzjazm. – Lekarze zadzwonili do mnie z samego rana. Twoje wyniki są w jak najlepszym porządku, więc jesteś już wolna.

Ciemnowłosa delikatnie zaciska dłonie wokół kolan, odzianych w wyciągnięte, ciepłe dresy.

– A zadzwonili akurat do ciebie, bo...?

– Bo na nazwisko mam Stark – tłumaczy, po czym podchodzi bliżej łóżka i wyciąga ku niej swoją dłoń. – Jedynie, że wolisz tutaj zostać.

– Żartujesz? Na nic innego nie czekam tak bardzo, jak na wyjście stąd! – Harper podaje mu swoją rękę i wstaje z materaca. – Zaraz się spakuję i zadzwonię po taksówkę...

– Josephine, oddychaj – przerywa jej. – I daj spokój z tą taksówką, sam cię zawiozę. Po drodze zadzwonimy do Ady, żeby w wolnej chwili podrzuciła Betty do domu.

– To nie będzie dla ciebie żaden kłopot?

– Absolutnie żaden.

Harper skinąwszy głową, podchodzi do skromnej, jednodrzwiowej szafy, wyciągając z niej ubrania, jakie zaraz po wypadku przywiozły jej Betty i Adeline. Tony ściąga z jej góry niewielką torbę podróżną, układając ją na niepościelonym materacu. Szybko i zwinnie pakują do jej wnętrza kolejne pary koszulek i dresów, wciskając pomiędzy nie drobne podarunki, jakie przynieśli jej, jak to ze śmiechem stwierdza Stark, cisi wielbiciele. Josie w odpowiedzi oblewa się tylko rumieńcem, nie przerywając pakowania.

Tony pomaga jej jeszcze założyć na ramiona gruby, ciepły płaszcz, po czym owija ją ogromnym szalikiem, w którym drobna kobieta dosłownie tonie. Josephine z ciężkim sercem zostawia w swojej sali otrzymane w prezencie kwiaty, zabierając zaledwie doniczkę ze storczykiem. Cóż, przynajmniej poprawią one humor więcej niż jednej osobie, choćby pielęgniarkom z dzisiejszej zmiany.

Po trwającej wyjątkowo krótko papierkowej robocie, podczas której Josie musi podpisać kilka dokumentów, a także potwierdzić numer swojego ubezpieczenia, nareszcie wychodzą na zewnątrz. Stark, z zawieszoną na ramieniu torbą, podtrzymuje kobietę wolną dłonią, jakby się bał, że każdy silniejszy podmuch wiatru może przewrócić jej kruche ciało. Ona zaś w żaden sposób nie protestuje; dobrze mieć asekurację, bo sama obawia się tego, że z tej ekscytacji wywołanej wyjściem ze szpitala, zaraz może zemdleć.

mercy ∆ avengersOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz