– Wiecie, co usłyszałam pierwszego dnia na studiach? Dwie rzeczy. Pierwsza brzmiała: „Gdy matka powie ci, że cię kocha, zasięgnij drugiej opinii", a druga – „Sprawiedliwości szukaj w burdelu. Chcesz pieprzenia, idź do sądu"*. – Kobiecy, dźwięczny głos odbija się echem od potężnych ścian ogromnej sali wykładowej Uniwersytetu Columbia. – Później po prostu okazało się, że profesor, który uczył nas prawa karnego, jest ogromnym fanem Primal Fear i chciał zabrzmieć jak Martin Vail.
Kilka rąk nieśmiało wystrzela w powietrze, tuż ponad linię, jaką tworzą siedzący obok siebie studenci. Adeline van Doren, opierając się dłońmi o szerokie, dębowe biurko, spogląda ukradkiem na zegarek zawieszony na jej szczupłym nadgarstku.
– Tak, już kończę, spokojnie – mówi, skinąwszy głową. – Po prostu chce odnieść się do tego pierwszego stwierdzenia. Chodzi mi o to, że coś jest w tych słowach. Weźcie przykład z dziennikarzy, jedno źródło, to żadne źródło. Dwa – nie jest tak źle, ale tak naprawdę im więcej, tym lepiej – dodaje, krzyżując ręce na piersi. – Resztę dokończymy jutro. Do zobaczenia.
Podczas gdy studenci pospiesznie opuszczają salą wykładową, Adeline sięga po kubek z zimną już zieloną herbatą, upijając łapczywie parę łyków. Od tego ciągłego gadania zaschło jej w gardle. Układa się wygodnie na obrotowym, miękkim krześle, wyciągając pod biurkiem nogi. Ma dziś wyjątkowo dobry humor. Przede wszystkim dlatego, że cała jej grupa po raz pierwszy w tym semestrze – w całości, bez żadnego wyjątku! – zdała ostatni test. I to na naprawdę dobre oceny. Co oznacza, że temat Konwencji Filadelfijskiej i budowy Konstytucji jest za nimi i mogą przejść dalej.
Drzwi wydają z siebie ciche, nieśmiałe skrzypnięcie, co sygnalizuje, że ostatnia osoba z grupy wyszła i sala jest całkowicie pusta. Kobieta na powrót chowa do szuflady testy, pozostawione dla zainteresowanych studentów, kiedy nagle rozlega się ciche burczenie telefonu. Nawet nie patrząc na wyświetlacz, szybkim ruchem palca odbiera połączenie. Wstaje z krzesła i podchodzi do wielkiego na pół ściany okna. Ciepłe promienie słońca ogrzewają jej plecy, przebijając się przez wysoką, szklaną taflę, gdy opiera się biodrami o parapet.
– Adeline van Doren. Słucham.
– Tylko nie odkładaj słuchawki! – Słyszy na wstępie i nawet nie musi się dwa razy zastanawiać, aby domyślić się, kto dzwoni. – Tu Tony.
– Stark, wiesz, że od lat nie pracuję jako prawnik – odpiera ona natychmiast. – Nie pomogę ci, przykro mi.
– Ada, jesteś najlepszym adwokatem w Nowym Jorku, ratowałaś firmę nie raz i nie dwa.
– Nie firmę, Tony, tylko ciebie – poprawia go, wzdychając cicho.
– Ja jestem firmą – stwierdza pół-żartem, pół-serio. Przez długie lata ze sobą nie rozmawiali, dlatego ma nadzieje, że tym rozluźni trochę atmosferę. – Ada, posłuchaj...
– Co tym razem nabroiłeś?
– Ja? Nic, ale...
– Skoro ty nic nie zrobiłeś, to możesz znaleźć sobie innego prawnika – oznajmia bez cienia żalu w głosie. – Wiesz, że nie ma opcji, żebym wróciła do gry.
– Wyślę ci papiery... Przejrzyj je chociaż. Proszę?
Adeline wywraca oczami. Choć gotowa jest się rozłączyć, to coś jednak sprawia, że nadal z nim rozmawia. Odsuwa się od okna, wsuwając wolną dłoń w tylną kieszeń dżinsów. Spogląda ukradkiem na zegarek; za kwadrans zaczyna kolejny wykład. A chciała jeszcze wybrać się po kawę, do niewielkiego lokalu po przeciwnej stronie ulicy i przy okazji zapalić papierosa. Cholera.

CZYTASZ
mercy ∆ avengers
FanfictionKiedy w drzwiach siedziby Avengers stają Thor, Bruce i... Loki, Tony może szczerze przyznać, że tego zdecydowanie się nie spodziewał. Nawet w najśmielszych snach. Niemniej jednak faktem jest, że trójka zagubionych wędrowców trafia z powrotem do Nowe...