Ciche pomruki ulicy wpadają do pomieszczenia przez lekko uchylone okno.
Adeline, w całkowitym milczeniu, notuje w swoim notatniku ważne dla sprawy Laufeysona nazwiska – Selvig, Foster, Barton, Fury – co jakiś czas robiąc sobie krótką przerwę, aby wyjrzeć na ulicę, na przejeżdżające samochody lub poruszające się na wietrze korony drzew. Na brzegu biurka znajdują się dwa puste kubki, oba po imbirowej herbacie, a także praktycznie pełna po brzegi popielniczka. Po przeciwnej stronie znajduje się Loki, przyglądając się jej z chłodnym, zagadkowym wyrazem twarzy.
Siedzą tak od samego rana, podczas gdy Laufeyson uzupełnia jej swoją opowieść o ataku na Nowy Jork. Po ich pierwszej rozmowie Ada musiała na spokojnie zaznajomić się ze szczegółami, a potem wyłapać momenty, w których ma jakieś braki lub nieścisłości. I właśnie po to się dzisiaj spotkali – aby je wyjaśnić, żeby całe zeznanie miało sens, a nie było tylko zlepkiem różnych historii sprzed lat. Jeśli ma zbudować mu dobrą linię obrony, musi wiedzieć absolutnie wszystko. Dlatego Tony przywiózł go dzisiaj na Upper West Side, aby oboje mogli w spokoju porozmawiać; przy okazji też o nadchodzącym procesie.
– Pierwsza rozprawa odbędzie się równo za tydzień – rzuca Ada, zatrzaskując notes.
– Dlaczego akurat wtedy? – pyta niezobowiązująco Loki.
– Też jestem zaskoczona – przyznaje kobieta. – Myślałam, że są już gotowi, aby rozpocząć proces, ale cóż, najwidoczniej wciąż pojawiają się nowi świadkowie oraz poszkodowani. Ale nie zawracaj sobie tym głowy, my mamy inne rzeczy do zrobienia. Musimy zająć się potencjalnymi świadkami, którzy będą zeznawać na twoją korzyść.
– Rozumiem – mówi Laufeyson, odchylając lekko głowę. Wydaje się zmęczony siedzeniem w tej samej pozycji od paru godzin. Jego dłoń ukradkiem poprawia kołnierz czarnego, obcisłego golfu. – Skończyliśmy na dziś?
– Niezupełnie – odpiera Ada, podnosząc się z obrotowego, obitego skórą krzesła. – Chcę, żeby ktoś jeszcze z tobą porozmawiał.
– A jeśli ja nie mam na to ochoty?
Po drobnych wargach rudowłosej przebiega cień uśmiechu, ale znika on tak szybko, jak się pojawił.
– Przykro mi, ale muszę być pewna absolutnie wszystkiego. To ja mam ich zaskoczyć, nie oni mnie.
Nordyckie bóstwo nie do końca wie, co ma na myśli van Doren. Nie dając jednak po sobie poznać jakiegokolwiek zaskoczenia, obserwuje ją tylko obojętnie swoimi mętnymi tęczówkami.
– Dlaczego ci tak na tym zależy, hm?
Adeline nie odpowiada. Patrzy w jego kamienną twarz przez dłuższą chwilę, nie wydając z siebie jakiegokolwiek dźwięku, a następnie teatralnie sprawdza godzinę i rusza do przedpokoju.
Dzisiaj z samego rana odebrała telefon od Matthew, który powiedział, że jej pomoże. Z przygotowaniem linii obrony i sprawdzeniem, czy Loki mówi prawdę, co w jego wypadku nie jest przecież takie oczywiste – koniec końców jest bogiem kłamstw. Van Doren dawno już nie czuła takiej ulgi, wiedząc, że nie jest w tym bagnie całkowicie sama; że gdzieś tam za kulisami ma asekurację, dlatego upadek nie będzie aż tak bolesny, jak zakładała na samym początku.
Murdock pojawia się punktualnie, w swoim idealnie skrojonym garniturze i z wąskimi, ciemnymi okularami zawieszonymi na nosie. Adeline wprost rzuca mu się na szyję, nie potrafiąc znaleźć słów, jakie wyraziłyby jej wdzięczność wobec mężczyzny. Ten uśmiecha się tylko w odpowiedzi, gładząc ją po plecach, po czym oboje ruszają do jej gabinetu.
Van Doren musi otwarcie przyznać, że czuje się zdecydowanie bezpieczniej, kiedy ktoś razem z nią znajduje się w jednym pomieszczeniu z bogiem chaosu. Choć Loki nie dał jej dotąd żadnego powodu ku temu, aby czuła się zagrożona, to jednak sama świadomość, że bez mrugnięcia okiem wymordował tyle niewinnych ludzi, nadal budzi w niej strach i obrzydzenie.
CZYTASZ
mercy ∆ avengers
FanfictionKiedy w drzwiach siedziby Avengers stają Thor, Bruce i... Loki, Tony może szczerze przyznać, że tego zdecydowanie się nie spodziewał. Nawet w najśmielszych snach. Niemniej jednak faktem jest, że trójka zagubionych wędrowców trafia z powrotem do Nowe...