23. COME INTO MY LIFE

660 93 103
                                    

Grudzień nigdy nie był ulubionym miesiącem Tony'ego i szczerze mówiąc, nigdy nim nie zostanie.

Choć od zabójstwa Howarda i Marii Stark minęło tyle cholernych lat – dokładnie dwadzieścia sześć – to Tony i tak każdego roku przeżywa tę stratę na nowo. Gdzieś wewnątrz siebie, w całkowitym milczeniu i ciemnościach opłakuje śmierć jednej z niewielu kobiet w swoim życiu, które pokochał szczerze i bezinteresownie. Boli, boli niemiłosiernie, zwłaszcza po tym cholernym nagraniu, o którego istnieniu dowiedział się dzięki nie-uprzejmości Helmuta Zemo. I tym razem musiał – wciąż musi – radzić sobie sam, bez cichego wsparcia cioci Peggy, która ćwierć wieku temu uratowała go przed tym najgorszym typem żałoby, gdzie sięgasz dna bez żadnej krztyny nadziei na odbicie się od niego.

Tak, to prawda, jakaś część jego osoby pogodziła się ze śmiercią ukochanej matki, ku ironii, z rąk najlepszego przyjaciela Steve'a Rogersa, ale koszmarne obrazy i tak uwielbiają do niego wracać. Kto by pomyślał, że złote dziecko Ameryki – które Howard Stark zawsze wystawiał na piedestał, zapominając jednocześnie o istnieniu niewysokiego, ciemnowłosego chłopca, jego syna – może częściowo przyczynić się do tak bolesnej klęski. Ale Tony musi szczerze przyznać, że te koszmary to jedyne sny, jakie wita z otwartymi ramionami, bo tylko wtedy może na nowo ujrzeć swoją matkę, nawet jeśli zaraz znów ma się obudzić zlany potem.

Ten grudzień jest jednak całkowicie inny. Tak samo, jak zbliżające się święta.

Jego myśli nie krążą już wyłącznie wokół Marii Stark. Aktualnie Tony ma na głowie milion dodatkowych zmartwień i przemyśleń, które tylko w wyjątkowych sytuacjach zastępowane są przez ponure wspomnienie wydarzeń z szesnastego grudnia tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiątego pierwszego.

Pepper wciąż nie wróciła do Nowego Jorku, a jedynym znakiem, że jeszcze o nim pamięta, jest zaledwie bożonarodzeniowa kartka z krótkimi życzeniami zapisanymi jej eleganckim, schludnym pismem. Stark rzucił tylko okiem na zbitek słów utrwalonych za pomocą czarnego atramentu, zostawiając kartkę gdzieś pośród notatek i niedokończonych szkiców nowej zbroi. Jest także kwestia obecności Asgardczyków, a raczej Lokiego i Thora, bo z informacji, jakie otrzymuje od zarządców Stark Estate, nordyccy uchodźcy całkiem dobrze odnajdują się w nowej rzeczywistości, nie stwarzając żadnych większych kłopotów. Jedynym więc – jak na ironię – zmartwieniem Tony'ego jest proces Laufeysona i wiara Gromowładnego, jaką pokłada on w Starku i van Doren. To nie tak, że Tony nie wierzy w umiejętności Adeline, ale po prostu... cholera, tutaj naprawdę potrzeba cudu, żeby cokolwiek zdziałać. A z tego, co wie, proces stoi w miejscu, a może nawet się cofa, odkąd nowym prokuratorem został Richard; jego stary kumpel do tańca i do różańca, oczywiście dopóki ich drogi samoistnie nie rozeszły się po jego rozwodzie z Adeline. I koszmary – Tony prawie na śmierć by o nich zapomniał – które, choć mniej intensywne, to nadal budzące w Starku irracjonalny lęk przed tym, co ma przynieść przyszłość, nawet jeśli zaczął je uważać za psikusy jego chorej wyobraźni.

A teraz jeszcze święta. Dom pełen świeżych choinek, kolorowych lampek, nadmuchanych bałwanów i zapachu przyprawy do piernika. Rodzinna atmosfera, zakupowy szał, pakowanie tysiąca prezentów i niezręczne całowanie w policzek pod jemiołą.

Cholera, Tony naprawdę nie znosi Bożego Narodzenia.

Było łatwiej, kiedy poza nim, Pepper, Happym i Jarvisem nie było nikogo innego. Święta w jego ukochanym domku w Malibu były całkiem znośne, ba, z czasem Stark nawet zaczął bez narzekań znosić Boże Narodzenie, jakie w większości znał tylko z filmów i usilnych starań jego matki, aby spędzić chociaż jedne święta w odpowiedniej atmosferze. Howard jednak w większości krzyżował te plany, zabierając matkę na konferencje, wyjazdy i inny pierdoły, na których wcale nie musiała być. Potem zaś pojawili się kolejni członkowie ich pokręconej rodziny – Avengersi – którzy, często w okrojonym składzie, zaśmiewali się do łez przy bożonarodzeniowym obiedzie. I chyba w tamtym momencie Tony naprawdę polubił święta.

mercy ∆ avengersOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz