– Adeline? – Zachrypnięty głos Tony'ego, jaki płynie ze smartfona, częściowo budzi ją ze snu. Kobieta układa sobie urządzenie na policzku, szczelniej otulając się kołdrą. Matthew, po drugiej stronie łóżka, właśnie nerwowo wierci się w pościeli, dlatego prawniczka szybkim ruchem palca ścisza głos przyjaciela w słuchawce. – Wiem, jak to wszystko odkręcić.
Poprzedniego wieczoru van Doren jest tak zmęczona, że wręcz pada z nóg, kiedy tylko przekracza próg niewielkiej sypialni. I zapewne spałaby jak zabita do samego rana, dopóki nie obudziłby ją krzątający się w łazience Matt. Ale w całym tym zamieszaniu Ada zapomina o wyłączeniu dźwięków w smartfonie i właśnie z tego powodu zostaje brutalnie obudzona nie przez Murdocka, ale przez konspiracyjnie brzmiącego Starka. Na granicy snu i rzeczywistości kobieta mruczy coś niezrozumiale w odpowiedzi. Nie do końca dociera do niej sens słów Tony'ego, bo o tej godzinie – czwartej nad ranem – wszystko brzmi wyjątkowo niepoważnie i nierealnie. Prawniczka próbuje go spławić, pogonić do snu, tak, aby ona sama mogła pogrążyć się w przyjemnej nieważkości, gdy tylko zamknie oczy i pozwoli sobie zasnąć. Przez głowę nawet nie przechodzi jej myśl, że Stark może mówić o tym, co wydarzyło się w Wakandzie.
– Przysięgam, że jak się rozłączysz, puszczę na twoje urocze gniazdko kilka dronów grających piosenki Depeche Mode i potem będziesz musiała się gorzko tłumaczyć przed sąsiadami i policją za zakłócanie nocnego porządku – oświadcza surowo Tony. – Słyszysz, Pippi Langstrumpf?
– Poczekaj – odpiera kobieta z rezygnacją w głosie, wyślizgując się leniwie spod pościeli. – Tylko wyjdę z pokoju.
Ada wsuwa jeszcze stopy w puszyste kapcie z wizerunkiem flamingów – prezent urodzinowy od Betty – a następnie szczelnie otula się ciepłym szlafrokiem i rusza do kuchni. Przez całą drogę, z jednego pomieszczenia do drugiego, towarzyszy jej wyłącznie gęsty, nieregularny oddech Tony'ego płynący z telefonu. Van Doren podłącza słuchawki, po czym oznajmia przyjacielowi, że jest już na miejscu, a więc może on kontynuować swój monolog. W tym czasie ona sama zabiera z suszarki czystą szklankę i wypełnia ją wodą z kranu. Chłodna ciecz spływa prosto do jej żołądka, co nieznacznie ją budzi, ściąga z powrotem na ziemię.
– Wczoraj przed obiadem miałem gości... poczekaj, nie przerywaj mi – prosi natychmiast Tony, kiedy Ada chce mu wejść w słowo, aby powiedzieć, że o tym mogą przecież pogadać rano. – Przyjechał do mnie Steve z Nat... I ten trzeci, jak mu tam było... Seth... Stan... Scott! Tak, Scott! Ten gościu od Gigantycznej Mrówki z Lipska...
– Czekaj. Scott Lang? Ten od Bartona? Od aresztu domowego?
– Tak, dokładnie ten sam.
– Szczerze, myślałam, że nie żyje...
– Nieważne – wtrąca natychmiast Tony. – Cała trójka przedstawiła mi pewną, nawet ciekawą, ale trochę naciąganą historyjkę na temat odzyskania Kamieni.
Adeline opiera się przedramionami o chłodny, kuchenny blat. Pochyla się bliżej telefonu, jakby to miało sprawić, że będzie lepiej słyszeć Tony'ego, choć już teraz słyszy go doskonale. Po prostu dawno nikt nie wymawiał przy niej tej nazwy: Kamienie, Kamienie Nieskończoności. Minęło przecież dobrych pięć lat od wydarzeń z Wakandy. Kobieta zdążyła zapomnieć, o całym tym bólu, strachu, żałobie i tęsknocie. Nauczyła się żyć na nowo, z Mattem i Betty; podobnie zrobili inni, których zna, jak Everett czy Sebastian. I przez cały ten czas nikt nie wspomniał choćby jednym słowem o Kamieniach, o Thanosie, o potężnej walce, jaką stoczyli na dwóch frontach, na obu również przegrywając. A teraz... a teraz Stark przywołuje wszystkie demony, wszystkie nadzieje i wszystkie obawy za pomocą jednego, cholernego słowa. Jakby było to jakieś pieprzone zaklęcie.
CZYTASZ
mercy ∆ avengers
FanfictionKiedy w drzwiach siedziby Avengers stają Thor, Bruce i... Loki, Tony może szczerze przyznać, że tego zdecydowanie się nie spodziewał. Nawet w najśmielszych snach. Niemniej jednak faktem jest, że trójka zagubionych wędrowców trafia z powrotem do Nowe...