Stukot szpilek echem roznosi się po długim, ciemnym korytarzu nowojorskiego sądu. Adeline żwawo maszeruje w stronę sali, w której ma odbyć się pierwsza rozprawa. Przemierza budynek całkowicie nie po drodze, głównie po to, żeby uniknąć wścibskich dziennikarzy i paparazzi, zapewne obstawiających główne wejście i korytarz prowadzący na salę. Musi tylko odegnać tych, którzy złapią ją przy samych drzwiach, co zdecydowanie jest mniejszym złem; oszalałaby, gdyby musiała przeciskać się między nimi już przy wejściu.
Jak się jednak okazuje, obecność Foggy'ego Nelsona i reszty oskarżycieli, wzbudza tak wielkie zainteresowanie, że Adzie udaje się praktycznie niepostrzeżenie wejść do środka. Zostaje zatrzymana zaledwie przez paru dziennikarzy, którzy legitymują się dokumentami z The New York Times, New York Daily News oraz New York Post. Spławia ich wyuczonymi przed laty formułkami, czymś w stylu, że odmawia komentarza lub że czas na rozmowy będzie po rozprawie. Kiedyś to uwielbiała – stanie w świetle kamer – ale teraz wie, że zbytnio jej to nie pomoże. Nie ma szans, aby pisano o niej dobrze, więc chce, żeby po prostu pisano o niej jak najmniej. Oddycha więc z wyraźną ulgą, gdy zatrzaskuje za sobą wysokie, dwuskrzydłowe drzwi, wolna od natłoku pytań, wykrzykiwanych przez nagabujących ją dziennikarzy.
Ogromna, przestrzenna sala świeci pustkami; wszyscy dopiero schodzą się na rozprawę. Adeline przekracza drewnianą bramkę i podchodzi do biurka po prawej stronie pomieszczenia, zaraz przy wielkim, ciągnącym się do sufitu oknie. Zaczyna nieśpiesznie rozkładać sporządzone przez siebie papiery. Wzdycha ciężko, przesuwając dłonią po rudych włosach, tym razem upiętych w wysoki, schludny kok.
– Ada.
Jej uszu dobiega ciepły, męski głos. Odwraca się ostrożnie na pięcie, wsuwając dłonie w kieszenie wąskich, eleganckich spodni.
– Cześć, Foggy – rzuca spokojnie. Usta mężczyzny wykrzywiają się w lekkim, serdecznym uśmiechu, usta, które całowała lata świetlne temu, gdy ona i Nelson byli jeszcze parą, gdzieś na pierwszym roku studiów. Z ich związku jednak nic nie wyszło, a oni od tego czasu zostali dobrymi przyjaciółmi.
– Przyszedłem... chcę po prostu życzyć ci powodzenia – oznajmia miękko mężczyzna. – Dzisiaj i wiesz, na reszcie rozpraw.
– Dziękuję – odpowiada ona, wpatrując się w jego budzące zaufanie oczy. – I wzajemnie. Mam nadzieję, że to będą dobre tygodnie. Sprawiedliwe.
Reszta oskarżycieli pokonuje w tym czasie kolejne metry sali sądowej.
– Niech wygra prawda.
– Niech wygra prawda.
Ich dłonie ukradkiem, tylko na kilka krótkich sekund, łączą się w ciepłym uścisku. Później Nelson wraca do trzech pozostałych prawników, których zadaniem jest reprezentacja interesów administracji Nowego Jorku. Van Doren rozpoznaje wśród nich Lindę Chao, Stevena Benowitza oraz Desmonda Tobeya, ku swojemu zaskoczeniu odkrywając, że nigdzie nie dostrzega Jeri Hogarth. Być może plotki, krążące pośród środowiska prawniczego o jej problemach natury psychicznej, są w jakimś stopniu prawdą?
Teraz jednak nie ma czasu na dalsze gdybanie. Powolnym krokiem okrąża swoje stanowisko, siadając po lewej stronie wielkiego, dębowego biurka. Przez to, że musiała całą swoją uwagę poświęcić Lokiemu, wciąż nie udało jej się znaleźć dobrego precedensu, na który mogłaby się powołać. Ma więc ogromną nadzieję, że dzisiaj naprawdę niczym jej nie zaskoczą. Kolejna rozprawa odbędzie się zapewne za tydzień, może dwa, co da jej więcej czasu na zebranie dodatkowych materiałów. Jeszcze raz rzuca okiem na ułożone przed sobą papiery, aby upewnić się, że wszystko jest w odpowiedniej kolejności, a najważniejsze dokumenty ma w zasięgu ręki. Nie ma miejsca na pomyłkę, nie dziś, nie teraz.

CZYTASZ
mercy ∆ avengers
FanfictionKiedy w drzwiach siedziby Avengers stają Thor, Bruce i... Loki, Tony może szczerze przyznać, że tego zdecydowanie się nie spodziewał. Nawet w najśmielszych snach. Niemniej jednak faktem jest, że trójka zagubionych wędrowców trafia z powrotem do Nowe...