Nie mam życia - mam popkulturę.
Więc piszę subiektywne recenzje filmów, seriali, sztuk teatralnych a czasem i długie lewackie ranty.
Zapraszam serdecznie.
🎥
Praca została nagrodzona w konkursie literackim "Splątane Nici 2019" organizowanym przez @g...
Dziś postanowiłam podzielić się z wami recenzją jednego z moich ulubionych filmów zeszłego roku. I w ogóle zastanawiam się, czy wrzucić też całą topkę skoro jest ona na moim Instagramie, ale chyba to zrobię, skoro publikowałam ją też w zeszłym roku.
Czasem są takie filmy, że już z samego opisu wiemy, że będziemy chcieli je obejrzeć. I ja tak czekałam sobie na Palm Springs od czasu, gdy zadebiutowało ono rok temu na Sundance. Oczywiście wtedy nikt jeszcze nie podejrzewał, że pandemia będzie miała aż tak wielki wpływ na przemysł kinowy i wszystkie oczekiwane premiery będą przesuwać się w nieskończoność. Więc trochę mi przyszło poczekać na zobaczenie tego filmu i udało mi się to tylko po długim procesie kombinowania z vpnem i dostępem do Hulu. Czy było warto? Absolutnie!
Głównie dlatego, że ten film można oglądać kilkanaście razy, coraz lepiej rozumiejąc, że nie jest on tak do końca o tym, o czym się wydaje na pierwszy rzut oka.
Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.
To jeden z tych filmów, który bierze na warsztat jeden z moich ulubionych motywów, czyli utknięcie w pętli czasowej. Główny bohater Nyles trafił do niej przypadkiem, będąc na weselu przyjaciół swojej dziewczyny, która i tak zamierza się z nim rozstać i nie specjalnie kryje się z tym, że go zdradza. Jednego z takich samych wieczorów Nyles zaczyna podrywać siostrę panny młodej i przy zrządzeniu losu, Sarah utyka w tej pętli razem z nim.
Tu rozpoczyna się komedia pomyłek, bo gdy Nyles już zaakceptował swoją sytuację i to, że każdy kolejny dzień będzie dla niego taki sam, tak Sarah nie chce się z tym przez dłuższy czas pogodzić. A, że oboje są jednymi, którzy pamiętają każdy poprzedni dzień, tak szybko zawiązuje się między nimi więź, napędzana wypitym alkoholem, rozmowami o własnych pomyłkach i tym, że odnaleźli się w tej dziwnej, chujowej sytuacji.
Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.
Palm Springs jest przede wszystkim przezabawne. Dawno nie widziałam tak szczerej i zabawnej produkcji, będącej jednocześnie komedią romantyczną z dodatkową warstwą masy innych gatunkowych twistów.
Bo właśnie to film posiadający mnóstwo nakładających się na siebie warstw. Mnie przy drugim seansie uderzyło to, jak świetnie twórcy wykorzystują motyw pętli czasowej, by opowiedzieć nam w błyskotliwy sposób o tym, o czym powstało już tysiąc innych produkcji. O dorastaniu i przede wszystkim o dorastaniu do bycia z kimś w związku.
Na samym początku filmu, Nyles zaznacza że w tej sytuacji, w której się znaleźli przeszłość, nie ma absolutnie żadnego znaczenia i właściwie to nic go nie ma. W końcu jutro zaczną od nowa z czystą kartą. I mimo tego, że bohater powtarza to: że nic się nie liczy, tak naprawdę widzimy, jak bardzo dla niego to wszystko, co ich spotyka, jest istotne.
Sytuacje, w jakich codziennie budzą się bohaterowie, też jest nie bez znaczenia, bo idealnie obrazują ich stan psychiczny. Tchórzliwego bohatera, który nie umie na dobre zakończyć związku bez przyszłości i tchórzliwej bohaterki, która codziennie musi przeżywać swoje błędy. Właśnie pozorna beztroska Nyles'a, która zostaje zestawiona z Sarahą, tkwiącą nieustannie w przeszłości jest największą mocą tego filmu.
Ona codziennie na nowo musi stawiać czoła swoim demonom utkwionym w przeszłości i o których nie może po prostu tak lekko zapomnieć, jak przychodzi to głównemu bohaterowi. Co stanowi doskonałą alegorię tego, że kobietom niektóre rzeczy wybacza się dużo trudniej niż facetom. Poza tym w pewnym momencie Sarah wygłasza bardzo mądre zdanie na temat tego, że gdyby przeszłość naprawdę nie miała żadnego znaczenia, to oboje byliby predestynowani do tego, by popełniać w kółko te same błędy.
Bohaterowie napisani są w sposób cholernie szczery i Sarah pozwala mi się ze sobą utożsamiać na tak wielu poziomach, że to dla mnie aż nie do pomyślenia.
Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.
Palm Springs to film niskobudżetowy, w którym postawiono na zabawę dialogami i to sprawdza się naprawdę doskonale. To jedna z tych niszowych produkcji, na które gdy trafimy przypadkiem mamy wrażenie, że odkryliśmy prawdziwy diament. Ja od początku wiedziałam, że ten film zarezonuje ze mną bardzo mocno, ale dopiero przy drugim seansie poczułam tę prawdziwą więź i pewnie gdybym układała moją topkę filmów po raz drugi, znalazłby się on dużo wyżej.
Aktorzy w głównych rolach to dwa skarby i złota. Cristin Milioti pokochałam całym sercem po tym, jak w zeszłym roku zobaczyłam ją w malutkiej roli w Moder Love i bardzo chciałabym, by po Palm Springs było jej w kinie jak najwięcej. Ta dziewczyna totalnie zasługuje na taką rolę, że wszyscy zapomną, że grała matkę w How I Met Your Mother.
A Andy Samberg i jego potencjał komediowy to coś, czego nie trzeba chyba nikomu przedstawiać. Bardzo się cieszę, że bierze on udział też w takich projektach, zamiast tylko odcinać kupony od kultowego już Brooklyn Nine-Nine.
Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.
Oczywiście Palm Springs nie jest filmem idealnym. Mamy tu też kilka tropów, które są oklepane w każdej komedii romantycznej, jak to, że bohater zawsze orientuje się później niż bohaterka, że to, co między nimi się pojawiło naprawdę, ma znaczenie. I analizując ten film trochę głębiej niż jako pętlę czasową, mamy tu idealny przykład faceta, który oczywiście wyznaje bohaterce miłość, ale gdy ta prosi go o trochę poświęcenia i odwagi, ten kolejny raz tchórzy.
I chyba tym, co ta produkcja robi najlepiej na świecie, to właśnie przekłada związek dwójki pozornie dorosłych ludzi, na ten dziwny motyw utknięcia w tym samym dniu powtarzanym w nieskończoność. Bo kto już kiedyś w poważnym związku próbował być, to wie, że czasem potrzeba kursu fizyki kwantowej, od cholery wysiłku i mnóstwa czasu, by w końcu podjąć ryzyko i by w końcu się udało.