★ Spider-Man: Into the Spider-Verse

729 52 13
                                    

Czyli: najlepszy film komiksowy w dziejach.

Dzień dobry, gala rozdania Oscarów skończyła się przed szóstą, ja spałam jakieś dwie godziny, ale nie mogę wam nie powiedzieć o mojej największej radości tej gali, (a było ich kilka).

Spider-Man: Into the Spider-Verse wygrał statuetkę za najlepszy film animowany i w końcu rozbił banieczkę, w której Disney i Pixar zgarniały wszystko. Ogólnie w zeszłym roku straciłam kompletnie szacunek dla tej kategorii, gdy mierne Coco zabrało Oscara doskonałemu Loving Vincent.
Jednak hej! Sony dało radę, a to dobry żart, bo do tej pory kompletnie nie wiedzieli, jak sportretować tego biednego Pajączka.

Jak tylko pojawiły się pierwsze zajawki Spider-Verse, na grupach komiksowych przeoczyła się fala zachwytu, a ja nie byłam jednak do końca do tego przekonana. W końcu film animowany? No tak, kocham mocno Big Hero Six (tak, to też animacja na podstawie komiksu Marvela), ale jednak nie to samo. A przecież Miles to taka dobra postać na film, zwłaszcza po sukcesach filmów z Hollandem i Black Panther.

A później wjechał pełen zwiastun, usłyszałam głosy, którymi będą mówić bohaterowie i zostałam sprzedana z całym zimnym sercem i duszą. W końcu mieliśmy dostać takiego Petera Parkera, jakiego kocham najbardziej — dorosłego, doświadczonego i trochę już zmęczonego tym całym bohaterskim szajsem. Do tego w jego buty miał wskoczyć najsłodszy dzieciak komiksów — Miles Morales, a partnerować mu jedyna niepowtarzalna Spider-Gwen.

Niesamowicie ubolewam, że w Polsce nie ma komiksów z tymi bohaterami, ale hej! Może w końcu Egmont zobaczy potencjał i Miles dostanie swoją serię w naszym języku. W końcu jak to określiła moja przyjaciółka: to pierwszy Funko-Pop z czarnoskórym bohaterem, który się sprzedaje na konwentach.

Jednak wróćmy do filmu — bo tu już sam pomysł jest niesamowity

Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.

Jednak wróćmy do filmu — bo tu już sam pomysł jest niesamowity. Do Nowego Jorku (ale nie "naszego" Nowego Jorku) za sprawką Kingpina trafiają bohaterowie z równoległych rzeczywistości.
Na miejscu spotykają Milesa, który dopiero zdobył pajęcze moce i nie ma na nic wpływu.

I najpierw zawiązuje nam się najlepszy duet kina w ostatnim czasie. Relacja uczeń — mistrz jest konceptem przeżutym mocno przez popkulturę, jednak tu ona sprawdza się doskonale.

Miles jako zagubiony, ale entuzjastyczny chłopak kradnie każdą scenę. I w jego przypadku słowa Stana Lee mówiącego, że z czasem kostium będzie na niego pasował, oddają go najlepiej. To tylko dzieciak, który próbuje odnaleźć się w swojej sytuacji i udowodnić coś nie tylko światu, ale przede wszystkim samemu sobie.

Peter B Parker, czyli mój Spider-Man. Od zawsze wszystkie filmowe inkarnacje Parkera opierały się o jego liceum, pierwszą pracę i origin story, które zna cały świat. A chciałam kogoś o krok dalej. I ten Peter to wypluty przez życie superbohater, który jest gdzieś na skraju depresji, a samobójstwa. I tak brzmi to mrocznie, ale dorosłość taka bywa i musimy sobie z nią radzić. A on też potrzebuję przejść swoją drogę i spotkać na niej zagubionego dzieciaka o nazwisku Morales.
A jak ten Peter mówi jeszcze głosem Jake'a Johnsona to od razu do tego dramatu dochodzi sporo czarnego humoru.

totalnie nieobiektywnieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz