Czyli: Let the past die. Kill it, if you have to...
Ja w sumie jestem fanką tego, że powstała kolejna trylogia. To znaczy samego pomysłu, pierwszego filmu. The Force Awakens jest moim zdaniem super. Owszem, ma swoje minusy, jest pełne kuszenia nostalgią, ale dało nam ten powrót do świata, który kochamy i bohaterów, których mieliśmy pokochać. Powiem wam, że po tej części byłam kompletnie i całkowicie nahajpowana na kolejne gwiezdnowojenne rzeczy ze stajni Disneya.
A później dostałam FENOMENALNE Rogue One, co tylko podbiło moją miłość tak w kosmos.
I przyszedł The Last Jedi. I wszystko w mym sercu zaorał.
To nie tak, że uważam poprzednią część sagi za złą. Obiektywnie to naprawdę dobry film, który został stworzony przez świetnego twórcę... tylko ni jak nie pasuje mi on do głównej sagi. Kompletnie zepsuł mi on moją miłość do Star Warsów na dłuższy czas i jestem na tę produkcję zwyczajnie obrażona. A za każdym razem, gdy ją oglądam ponownie, mam nadzieję, że wszystko potoczy się inaczej i Rey podejmie inne decyzje i wszystko zrobi się w pewnym momencie ciekawe. Niestety tak nie jest.
Mimo to The Rise of Skywalker dostało ode mnie ogromny kredyt zaufania. Wiedziałam, że na stołek wraca J.J Abrams, o którym co by się o nim nie mówiło, ja tam go lubię i wiem, że on czuje ten świat. Zwiastuny nie sprzedawały mi co prawda nic, co by budowało mój entuzjazm, a idąc do kina, miałam oczekiwania gdzieś na poziomie podłogi...
Dlatego bawiłam się na The Rise of Skywalker wyśmienicie.
I doskonale to podsumował w sumie Paweł Opydo, który powiedział, że w przypadku The Last Jedi może mówić godzinami, o rzeczach, które są w tym filmie świetne, ale nadal go nie polubi. Tak w przypadku The Rise of Skywalker może mówić o tym, co kompletnie nie wyszło, ale nadal będzie tę produkcję uwielbiał.
I ja mam dokładnie tak samo.
Recenzja będzie zawierać spoilery.
Wpis będzie ilustrowany materiałami z wywiadu Adama dla The Rolling Stone, bo ta sesja to czyste porno.
Dobrze. Więc jakie miałam główne oczekiwanie wobec The Rise of Skywalker, idąc do kina? Dostać trochę tego uczucia, jakie wywołują w moim serduszku Star Warsy, nie męczyć się, jak na poprzednim filmie i usłyszeć jak Finn wyznaje Poe miłość.
No i kilka rzeczy z tej listy poważnie nie pykło... choć, jak o tym myślę to praktycznie wszystkie. Wiecie, w ostatnich miesiącach ja już dostałam "moje" Gwiezdne Wojny z dwóch źródeł, bo i Mandalorian jest absolutnie cudowną gwiezdnowojenną paszą dawkowaną mi co tydzień. To i Fallen Order daje mi fun machania mieczem świetlnym w kosmosie i bohatera, którego kocham. Więc z tym The Rise of Skywalker miałam takie: okej, swoje dostałam. Nie rozczarujecie mnie. I mnie nie rozczarowali. Bawiłam się w kinie przepysznie, nawet pomimo tego, że kilka razy uderzyłam się mocno w czółko w komentarzu do tego, co dzieje się na ekranie.
CZYTASZ
totalnie nieobiektywnie
RandomNie mam życia - mam popkulturę. Więc piszę subiektywne recenzje filmów, seriali, sztuk teatralnych a czasem i długie lewackie ranty. Zapraszam serdecznie. 🎥 Praca została nagrodzona w konkursie literackim "Splątane Nici 2019" organizowanym przez @g...