Czyli: Taika Waititi i Jemaine Clement wracają w wielkim stylu.
O fenomenie i wspaniałości filmu pisałam już, więc jeśli chcecie poczytać o filmowym pierwowzorze, to odsyłam do recenzji. I tu w końcu będę mogła podzielić się z wami tym, jak świetnie wyszła serialowa adaptacja nowozelandzkiej historii o wampirach.
Właściwie urocze jest to, że Waititi i Clement nie mieli planów, by wracać do swoich wampirzych bohaterów, dopóki nie przyszedł do nich producent z FX i nie zaproponował im współpracy. Waititi, jak to Waititi zgodził się bez chwili wahania, nie patrząc na to, że ma grafik zabukowany na trzydzieści lat do przodu i dopiero wtedy ściągnął też swojego przyjaciela. Ostatecznie wyszło tak, że to Jemaine siedział nad scenariuszem, castingami i przeniesieniem całej historii do innego medium, gdy Taika grzał tyłek w Australii, filmując Thora.
Dlatego odrobinę bałam się podejść do tego serialu, obawiałam się, że bez doskonałego pióra Waititiego to już nie będzie to samo. Poza tym czułam się dość emocjonalnie związana z bohaterami oryginalnego filmu i Nową Zelandią. Nie spodziewałam się, że ten pomysł i ten humor chwycą, gdy wrzucimy je w wiry amerykańskiej telewizji.
Myliłam się.
Serialowa wersja What We Do in the Shadows nie jest bezpośrednią kontynuacją, ale nie jest też remakiem. Nikt z oryginalnej obsady nie miał ochoty znów wbijać się w kostium i dlatego zdecydowano się opowiedzieć nam historię o zupełnie nowej "rodzinie" wampirów.
Mamy więc, tak samo jak w wersji filmowej trójkę wampirów. Naszym głównym bohaterem jest Nandor, któremu chyba najbliżej charakterem do postaci, w którą wcielał się Waititi. To też wampirzy książe, który bardzo stara się zachować jakiś porządek w domu, ale idzie mu to wybitnie kiepsko. Jest też dość pociesznym nieudacznikiem. Muszę przyznać, że Kayvan Novak jest absolutnie uroczym kolesiem, o tak niezwykłej urodzie, że wpasowuje się w ten klimat idealnie.
Jego współlokatorami jest... małżeństwo. Tak, para wampirów, która jest ze sobą od setek lat, to cholernie ciekawy punkt wyjścia do portretowania nam relacji i związków w krzywym zwierciadle i wypada to cholernie komicznie. Zresztą nie mogło być inaczej, gdy w Laszlo wciela się Matt Berry, który po latach w IT Crowd ma tak doskonały potencjał komediowy, że nie można było tego zmarnować. Poza tym posiadanie brytyjskiego wampira zawsze jest super punktem wyjścia.
Jednak tą postacią, która skradła moje serce w całości, jest Nadja. Wprowadzenie postaci wampirzycy do tego świata wydawało się oczywiste, ale to jak to ostatecznie wygrało, jest wręcz niesamowite. Nadja to jest dla mnie absolutne złoto, miód i perfekcja. Uwielbiam ją jako bohaterkę niezależnie od tego, w jakim wątku jest prowadzona aktualnie. I nie będę ukrywać, że Natasia Demetriou to mój totalny crush. Dziewczyna jest po prostu przepiękna i cholernie wręcz bezczelna, ma ten flow, który idealnie wpasowuje się w klimat serialu.
CZYTASZ
totalnie nieobiektywnie
AlteleNie mam życia - mam popkulturę. Więc piszę subiektywne recenzje filmów, seriali, sztuk teatralnych a czasem i długie lewackie ranty. Zapraszam serdecznie. 🎥 Praca została nagrodzona w konkursie literackim "Splątane Nici 2019" organizowanym przez @g...