Nie mam życia - mam popkulturę.
Więc piszę subiektywne recenzje filmów, seriali, sztuk teatralnych a czasem i długie lewackie ranty.
Zapraszam serdecznie.
🎥
Praca została nagrodzona w konkursie literackim "Splątane Nici 2019" organizowanym przez @g...
Czyli: gdzie tam wszystkim Christianom do pana Knightley!
Czas na wstydliwe wyznanie: nigdy nie zaczytywałam się w powieściach Jane Austen. Tak jak w przypadku Małych Kobietek, w okresie, w którym wypadałoby żebym te książki czytała, ja zdecydowanie wybierałam fantastykę. I jasne, teraz mogłabym z przyjemnością przerobić te wszystkie klasyki literatury "kobiecej", ale zwyczajnie nie mam na to czasu.
Za dużo dobrego dzieje się w kinie i niestety dość często się łapię na tym, że coraz rzadziej sięgam po książki. Dużo częściej po komiksy.
W związku z tym w tej recenzji nie będę się kompletnie odnosić do tego, jaką ekranizacją jest ta wersja Emmy, ale skupię się na tym, jakim jest filmem. A warto zaznaczyć, że kino kostiumowe ma dość duże miejsce w moim serduszku, dlatego po pierwszych bardzo pozytywnych recenzjach mocno czekałam na ten film.
Nie mówiąc już, że mam nieskrywaną słabość do aktorów w głównych rolach.
Zewsząd słyszałam, że Emma jest najzabawniejszą książką Austen, a zwiastun już doskonale to oddawał, więc tym bardziej liczyłam na przyjemny seans.
Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.
Śliczna, sprytna i bajecznie bogata Emma wiedzie spokojne życie w swoim idyllicznym, malutkim miasteczku gdzieś w Anglii. Mieszka jedynie z dość ekscentrycznym ojcem i ma niebywały talent do swatania ze sobą ludzi, a przynajmniej tak nam się wmawia, bo jak się okaże z biegiem czasu, nawet ona czasem się myli.
Cała historia, jak tu u Austen bywa, pozornie krąży wokół miłości, by pod tą przykrywką sprzedać nam historię o dość szerokim przekroju społeczeństwa w tamtym okresie. Mimo tego i tak mamy tu klasyczną intrygę, w której ktoś kocha kogoś, ale boi się powiedzieć, bo ten ktoś już ma na oku jeszcze inną osobę. Wiecie, znacie to, jeśli widzieliście choć jeden film kostiumowy w życiu.
Tym, czym jednak ta ekranizacja pożera nas całkowicie, są bohaterowie i kreacje aktorskie, dzięki którym zostali stworzeni. Większość najważniejszych rzeczy rozgrywa się tu w spojrzeniach, więc trzeba być naprawdę uważnym, by widzieć, kto na kogo patrzy, bo wszyscy patrzą się przepięknie.
A najpiękniej patrzy oczywiście Anya Taylor-Joy, której już z miejsca dałabym nominację do Oscara, nawet pomimo tego, że mamy dopiero marzec. Jej Emma kradnie każdą scenę, jak tylko ta dziewczyna pojawia się na ekranie i nawet jeśli nie ma tu ani krzty nachalnej ekspozycji, to doskonale wiemy, jaka to jest bohaterka. Anya przedstawia swoją Emmę westchnieniami, wspomnianymi spojrzeniami, czy milczeniem i nie potrzebujemy absolutnie nic więcej do szczęścia. Osobiście muszę powiedzieć, że Emma chyba w tej chwili jest moją ukochaną bohaterką filmu kostiumowego, bo ma ona cholernie dużo oleju w głowie i sprytu, by swoje wady przekuć w zalety. Emma może nie jest najbardziej uzdolniona, oczytana, czy najbogatsza, ale bez problemu nadrabia to wszystko charyzmą.