Nie mam życia - mam popkulturę.
Więc piszę subiektywne recenzje filmów, seriali, sztuk teatralnych a czasem i długie lewackie ranty.
Zapraszam serdecznie.
🎥
Praca została nagrodzona w konkursie literackim "Splątane Nici 2019" organizowanym przez @g...
Znacie taki kultowy serial "Przyjaciele"? Kto nie zna, trzeba chyba żyć pod kamieniem, żeby nigdy nie trafić choćby przypadkiem na jakiś jeden odcinek. To w końcu sitcom — legenda, powszechnie kochany relikt lat dziewięćdziesiątych, na którego Netflix niedawno wywalił dużą bańkę, by tylko zatrzymać w swojej ofercie wszystkie odcinki.
U mnie w domu i wśród większości moich znajomych kocha się tę produkcję. Moja mama i siostry są w stanie napierdalać te odcinki niemal non stop, mają swoje ulubione epizody na chandrę, kaca czy nudę.
To w końcu taka cudowna, zabawka produkcja o grupie tytułowych przyjaciół, która jest z nami przez lata.
I wiecie co?
Ja jej kurwa nie znoszę.
Przysięgam, próbowałam. Nie raz zabierałam się za zrozumienie tego popkulturalnego fenomenu, na który przecież nie mogę być "za stara", skoro kocha go moja młodsza siostra. I nigdy nie udało mi się zmęczyć całego sezonu, a jak trafiam na odcinków telewizji, mam ochotę przyjebać sobie w ryj patelnią. Nie znoszę tych bohaterów, relacji, w jakie się wdają i sytuacji, jakie przeżywają. Nie umiem przeskoczyć nad humorem z lat dziewięćdziesiątych, nad portretowaniem tam charakterów, czy żartów powtarzanych w każdym sezonie.
Zagadką na zawsze dla mnie pozostanie, czemu ten serial zdobywa nowych widzów, ale w sumie niektórych bawi Karolak i polskie kabarety, więc moja wiara w ludzkość poddawana jest próbom codziennie.
Z całą pewnością mogłabym napisać bardzo długi tekst o tym, dlaczego dokładnie pałam do tej produkcji taką niechęcią i podać dokładne przykłady, kiedy walnęłam sobie główką o stół przy oglądaniu tego serialu.
Po tym, jak na szczęście lata dziewięćdziesiąte dobiegły końca, wszyscy prześcigali się w stworzeniu serialu, który będzie nowym "Friends". Długo mówiono o tym, że jedynym słusznym następcą jest "How I Met Your Mother", które miało swoje momenty na początku, ale niestety nie chciało odejść i tym sposobem zafundowano nam najgorsze serialowe zakończenie w dziejach telewizji. A zanim "HIMYM" wykopało sobie płytki grób, Fox wjechał na antenę z czymś absolutnie cudownym.
Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.
Był rok dwa tysiące jedenasty, sitcomy produkowano na potęgę, a tu nagle pojawił się dla mnie ten jeden jedyny, czyli "New Girl", czy jak chce polski FOX "Jess i chłopaki" (już wiecie, czemu nie używam polskich tutułów? Bo są tragiczne).
Historia zaczyna się dość prosto, dziewczyna wraca wcześniej do domu, zastaje faceta z inną i musi się wyprowadzić w trybie natychmiastowym. Rozpoczyna szukanie mieszkania (w przeciwieństwie do bohaterów "Friends" nie stać jej na ogromne mieszkanie w centrum ze swojej pensji) i tak trafia pod jeden dach z tytułowymi chłopakami.