Nie mam życia - mam popkulturę.
Więc piszę subiektywne recenzje filmów, seriali, sztuk teatralnych a czasem i długie lewackie ranty.
Zapraszam serdecznie.
🎥
Praca została nagrodzona w konkursie literackim "Splątane Nici 2019" organizowanym przez @g...
Ok, może nie dwanaście, bo serial zaczęłam nadrabiać jakieś dziesięć lat temu, jak już mieszkałam na swoim, ale nadal to prawie dekada.
Rozumiecie to? DZIESIĘĆ LAT!
To nie będzie do końca standardowa recenzja, a raczej przejażdżka kolejką sentymentu w moim towarzystwie, bo materiału jest po prostu za dużo, by opowiadać ze szczegółami o rozwoju postaci, czy wszystkich twistach fabularnych, jakie zafundowano nam przez te dwanaście sezonów.
Nie pamiętam dokładnie, kiedy i jak trafiłam na tę produkcję, jednak pierwsze mgliste wspomnienia, jakie posiadam to siedzenie z moim ówczesnym najlepszym przyjacielem na kanapie z flaszką wódki w walentynki i granie w pijacką grę: Pijesz, jak ktoś wchodzi po schodach, jak ktoś wchodzi przez drzwi, jak siedzą w salonie i jedzą, jak Sheldon się śmieje...
To był niezwykle udany wieczór, bo nie dość, że nawaliliśmy się jak dzicy (a były to piękne czasy, gdy nie miewałam jeszcze kaca mordercy), to przede wszystkim zrozumieliśmy, czemu ten serial jest dla nas tak wyjątkowy — bo opowiada o ludziach takich jak my.
Nerdach.
Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.
Do czasu zadebiutowania TBBT na ekranach telewizorów w popkulturze panował stereotyp przedstawiania nerdów, jako śmiesznych kolegów głównych bohaterów, którzy są na ich tle większymi przegrywami. Tu zdecydowano się nie przełamywać stereotypu, a po prostu pokazać, że bycie geekiem jest fajne na swój... ekscentryczny sposób.
Dlatego ten serial był taki ważny dla mnie na początku, bo czułam się naprawdę spoko, rozumiejąc te miliony popkulturalnych żarcików i nawiązań, oraz presję kupowania biletów na konwent w pierwszym terminie.
Jasne, mamy tu do czynienia z typowym amerykańskim sitcomem ze śmiechem z puszki, więc nie da się uciec od pewnych klisz fabularnych, ale moim zdaniem nie o to w tym chodzi, by je wytykać w tego typu produkcji.
Chodzi o to, jak taka produkcja sprawia, że się czujemy. A dzięki TBBT ja przez dziesięć lat czułam się szczęśliwa przez te osiemnaście do dwudziestu pięciu minut, gdy oglądaliśmy odcinek.
Mam naprawdę wiele dobrych wspomnień związanych z oglądaniem tej produkcji, bo była ona w moim życiu nieustannie, każdej jesieni. Niezależnie w jakiej części kraju żyłam i z kim mieszkałam akurat tej jesieni, jak pojawiał się nowy sezon.
Ba! Mało tego, Sheldon, Leonard, Howard, Rajesh i Penny utrzymali się przy mnie o wile dłużej niż większość bliższych i dalszych znajomych, jakich poznałam przez te lata. Nie jest to w żadnym stopniu smutne, po prostu na jakimś etapie życia wy też zrozumiecie, że osiągnęliście wiek, w którym nowi ludzie przestają się pojawiać, ale Ci, którzy zostają, zostają na zawsze.