Ⓢ The Mandalorian

217 20 18
                                    

Czyli: This is the way.

Koniec roku i okres świąteczny przez ostatnie kilka lat bardzo mocno wiąże się u mnie ze światem Gwiezdnych Wojen. Ostatnio piszę tu o nich bardzo dużo, więc nie będę kolejny raz się powtarzać, jak wielkie mają one dla mnie znaczenie i jak ogromnym sentymentem je darze. Po to możecie sprawdzić recenzje Solo, czy ostatnio The Rise of Skywalker. Oba te filmy jednak daleko są od zdobywania wyżyn mojego fanowskiego serca, gdy mimo wszystko dostarczyły mi masę frajdy.

Jednak tą rzeczą, na którą najbardziej czekałam z zaciekawiem w tym roku, okazał się pierwszy wysokobudżetowy i oryginalny serial ze świata Star Wars dla platformy Disney+. Za projektem od początku stał sam Jon Favreau, a co by nie mówić to nazwisko mnie od dawna kojarzy się z jakością i miłością. Jeśli chodzi o The Mandalorian, to nie chciałam nawet oglądać tych zwiastunów i zapowiedzi, tak jak nie robiłam tego w przypadku Rogue One. Chciałam po prostu się miło zaskoczyć.

I już pierwszy epizod wywalił mnie z kapci.

Nie należę do jakichś wielkich znawców kanonu Gwiezdnych Wojen poza główną sagą, która jednak przede wszystkim skupiała się na dramatach rodzinnych Skywalkerów, a nie zgłębianiu świata przedstawionego

Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.

Nie należę do jakichś wielkich znawców kanonu Gwiezdnych Wojen poza główną sagą, która jednak przede wszystkim skupiała się na dramatach rodzinnych Skywalkerów, a nie zgłębianiu świata przedstawionego. Dlatego z taką miłością przyjmuję wszystko, co nowe i o krok wykraczające poza znajome postaci. Od wieków też obiecuję sobie, że w końcu nadrobię całe Clone Wars i może w końcu dzięki Disney+ mi się to uda. Na razie jednak wróćmy do Mandalorianina, który od początku zapowiadał się na western w kosmosie i to w gruncie rzeczy dostaliśmy.

Serial osadzony jest w dość ciekawym historycznym miejscu, bo zaledwie chwilę po wydarzeniach z Powrotu Jedi. W obiegu jeszcze wciąż są Imperialne Kredyty, Szturmowycy i ich dowódcy jeszcze nie opuścili wszystkich swoich posterunków w rozległej galaktyce, a pojedynczy rebelianci zaczynają się zastawiać, co dalej ze sobą zrobić, jak wojna dobiegła końca. W tym świecie mamy naszego protagonistę, tytułowego Mandalorianina, który jest łowcą nagród. W pierwszym odcinku dostaje zlecenie zdobycia przesyłki z odległej planety i mimo tego, że ofertę składa mu jeden z imperialnych dowódców, to chęć zarobku zdecydowanie wygrywa z ewentualnymi ideałami. Sprawa komplikuje się dopiero wtedy, gdy przesyłką okazuje się... dziecko.

I to nie byle jakie dziecko. Najważniejsze dziecko popkultury, które już stało się fenomenem większym niż Baby Groot.

No i wiadomo, co będzie dalej, wystarczy spojrzeć na tego słodziaczka, by wiedzieć, że Mando dziecka złemu Imperium nie odda za żadne skarby świata. Dlatego kolejne odcinki to już mniejsza lub większa antologia błąkania się od miejsca do miejsca i ucieczki przed wysłanymi najemnikami.

totalnie nieobiektywnieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz